sobota, 6 grudnia 2014

Ładnie, jak na pogrzeb czyli Wakacyjna Przygoda. 16.07-30.07.2014



W kolejną trasę wyjeżdżałem w podwójnej obsadzie ;) Jako, że wakacje były już w pełni zabrałem w nią więc swego syna. Nie była to wprawdzie jego pierwsza trasa ale po raz pierwszy w pełnym wymiarze czyli przez trzy tygodnie.
Przygotowania do tej trasy nie różniły się jakoś specjalnie od tych zwykłych, gdyż Jacka spakowała nieoceniona w tej kwestii mama, a on ograniczył się jedynie do spakowania swoich książek, kredek i zabawek.

Do auta musieliśmy dotrzeć osobowym autem szefostwa. W Słupsku stawiliśmy się już około ósmej rano, gdyż do godziny 17:00 musieliśmy dotrzeć do Kiel, bo tam, tradycyjnie zresztą, miała nastąpić zmiana. Po szybkim przepakowaniu się i odebraniu niezbędnych dokumentów ruszyliśmy w stronę Niemiec. Po drodze krótki postój na dotankowanie na granicy i gdzieś w Niemczech na chwilę drzemki która musiałem sobie uciąć - jak to zwykle bywa, gdy na nią stawałem Jacek smacznie spał - gdy ja z kolei zacząłem drzemać to on się obudził i spać już nie mogłem ;)

Na miejscu byliśmy chwilę przed 17:00. Odebraliśmy auto, przepakowaliśmy się, odebraliśmy bilet na prom i wjechaliśmy nań.
Jako, że był to okres wakacyjny to na promie sporo atrakcji dla dzieci w postaci dmuchanego zamku na otwartym pokładzie, imprezka z Georgem, quizy i inne zabawy przez promowych "KaOwców"
Ciężko było zagonić Jacka do łóżka.



Następnego dnia rano zjazd z promu i jazda do Norwegii. Krótka wizyta w spedycji celem zostawienia dokumentów i części ładunku w magazynie i kolejne rozładunki w Borgenhaugen, Rygge, Moss i na koniec Oslo gdzie zmuszeni byliśmy rozładować się już następnego dnia.
Jacek jest już co raz bardziej ciekawy świata więc wszystko go interesuje. Starał się pomagać mi, przy rozładunkach tak jak umiał a, że jeszcze niewiele umie i może, to ja miałem przez to trochę więcej pracy z pilnowaniem go. Jest to jednak na tyle pozytywny odruch dziecka, że nie można go absolutnie tłamsić.

Następnego dnia po rozładunku w Oslo wróciliśmy do Sarpsborga gdzie mieliśmy się załadować celulozą. Firma w której miało to nastąpić to spory kombinat chemiczny w którym produkuje się m. in. celulozę, ekstrakty do żywności, nawozy, barwniki itd. Zrozumiałe więc, że dzieci nie mogą tam przebywać. Nie było to jednak nigdzie jakoś specjalnie wytłuszczone ani w żaden sposób sprawdzane. Wjechałem więc na teren firmy nie informując nikogo o tym, że Jacek jest ze mną. Na czas załadunku miał on, siedzieć w aucie i oglądać jakiś film na komputerze by uniknąć niepotrzebnych probemów. Jednak gdzieś tam w zawiłych zakamarkach jego umysłu urodziła się myśl o tym żeby pomóc tacie ;) Ostrzegałem go o tym, że na terenie tej firmy trzeba przestrzegać specjalnych zasad bezpieczeństwa, więc ubrał się w kamizelkę odblaskową, rękawice robocze, okulary ochronne i kask ochronny zanim wyszedł mi pomóc. Jakoś umknęło jego uwadze to, że mówiłem wyraźnie by w ogóle z auta nie wysiadał. Wysiadł a, że był naprawdę komicznie ubrany i do tego niemal cały odblaskowy to niestety nie umknął uwadze kierującej sztaplarką. Na szczęście nikt mi go nie zabrał. Jednak po załadunku, podczas odbierania dokumentów otrzymałem ustną reprymendę za to, że wwiozłem go na teren zakładu. Przy okazji dostało mi się również za to, że podczas załadunku nie miałem długich spodni i nie nosiłem kasku non-stop na głowie (zaznaczę, że temperatura oscylowała wokół 30st. a kask ściągnąłem zaraz po załadunku i bez niego spinałem jedynie ładunek pasami). Dodatkowo też zakomunikowano mi, że stosowna informacja zostanie przesłana również do spedycji. Przyznaję szczerze, że miałem to głęboko w doopie bo spedycja dobrze wiedziała, że jadę tam z synem bo mieli okazję go już poznać.
Po załadunku odebraliśmy w spedycji dokumenty celne i ruszyliśmy na prom do Goteborga.
Na granicy spotkała nas z początku dość dziwna sytuacja. Podczas wizyty w urzędzie celnym na granicy w pewnym momencie otworzyło się jedno z okienek a z niego wychyliła się ręka celnika który palcem przywołał Jacka. Gdy ten podszedł do okienka, wąsaty stary celnik chwycił go za przegub ręki i pociągnął do siebie. Zauważyłem, że Jacek był tym faktem dość mocno zaskoczony by nie użyć określenia, że lekko przerażony. Celnik ów drugą ręką przystawił Jackowi na wewnętrznej stronie ręki dużą okrągłą pieczątkę oznajmiając z szerokim uśmiechem, że teraz może on już przekraczać granicę bez przeszkód.



Na promie znów zabawy na zamku i z George'm na pokładzie potem kolacja, lody na deser i do spania.

Następny dzień to po zjechaniu z promu, zjazd od razu na parking ze względu na wakacyjny zakaz weekendowy. Jako, że ładunek przeznaczony był do Fryburga Bryzgowijskiego na południu Niemiec to każdy kilometr bliżej celu oznaczał szybszy rozładunek i załadunek z powrotem do Norwegii. Dlatego, też wykorzystaliśmy również czterogodzinną wieczorną przerwę w zakazie. Udało nam się dojechać w tym czasie do parkingu w okolice Munster.
W niedzielne popołudnie postanowiliśmy wybrać się na spacer po okolicy bo okazało się, że parking nie jest ogrodzony a w dodatku położony całkiem blisko miasta. Dzień ów by dosyć gorący i do tego parny. Wyposażyliśmy się więc w dwie butelki wody i poszliśmy. Okazało się, że pogoda jest po prostu zabójcza. Po dziesięciu minutach spaceru nasze ciała były całkowicie zlane potem a słońce nas po prostu paliło. Nawet gdy weszliśmy do lasu ulga była niewielka, gdyż powietrze zdawało się być całkowicie nieruchomym przez co nie dającym żadnej ochłody.



Po pokonaniu dystansu około 1,5km dzielącego nas do przystanku autobusowego, z którego chcieliśmy dojechać do Munster, okazało się, że wypiliśmy już prawie cały zapas zabranej wody. Zdecydowaliśmy, że wracamy bo próba dotarcia do miasta skończyłaby się chyba kompletnym wyczerpaniem naszych organizmów. Po drodze odnaleźliśmy interes "na boku" jednego z moich kolegów ;)


Po powrocie do auta i uzupełnieniu płynów obaj leżeliśmy niemalże bez ruchu przez co najmniej godzinę przy otwartych drzwiach i szyberdachu auta. Co ciekawe po upływie kolejnej godziny rozpadał się deszcz co zapowiadało sporą ulgę. Ta jednak nie nadeszła, gdyż temperatura spadła zaledwie o kilka stopni a zamknięta puszka kabiny po całym dniu nagrzewania w słońcu długo nie chciała ostygnąć. Gdy już jednak się trochę ochłodziło trzeba było ruszać bo zakaz się skończył.  Trasa długa ale pokonywana nocą, więc jedyne towarzystwo na jakie mogłem liczyć to fale radiowe gdyż Jacek smacznie spał.

We Freiburgu zameldowaliśmy się około godziny 11:00 w poniedziałek. Na teren firmy w której miałem się rozładowywać najprawdopodobniej również nie można wjeżdżać z dziećmi a nie chciałem Jacka zostawiać gdzieś po portierniach, więc konkretnie go pouczyłem o tym co mu wolno a czego nie, włączyłem film i na czas rozładunku został tym razem posłusznie w aucie. Po rozładunku dostaliśmy od razu informację o załadunku, jednakże po przyjechaniu na miejsce okazało się, że towar nie jest jeszcze gotowy i musimy nań zaczekać do dnia następnego. Jako, że na terenie firmy nie mogliśmy zostać, znaleźliśmy niedaleko spokojną miejscówkę w pobliżu stacji benzynowej na której od razu skorzystaliśmy z prysznica.

Nazajutrz podczas wizyty w biurze Jacek odkrył na suficie ogromnego pająka którego od razu polecił mi sfotografować i wysłać mamie, żeby się go bała ;)



Po załadunku ruszyliśmy dalej. Trochę sporo było tego dalej bo ładowaliśmy we Francji w Mertzwiller, dalej w Brumath. Dokumenty do owych ładunków odebraliśmy w pewnej spedycji w Strasburgu i musieliśmy się z nimi udać na lotnisko w Strasburgu by tam zrobić odprawę celną. Następnie udaliśmy się z powrotem do Niemiec do miejscowości Fellbach k. Stuttgartu by doładować się już do pełna.
Jako, że w ostatnim miejscu musieliśmy chwilę zaczekać tak na załadunek jak i na dokumenty to po wyjechaniu z Fellbach dość szybko zmuszeni byliśmy stanąć na pauzę. Jak to tradycyjnie bywa w Niemczech o tej porze, znalezienie wolnego miejsca na parkingu nie było wcale łatwe i udało się chyba dopiero na czwartym z kolei.

Następny dzień to już zdecydowanie nic szczególnego bo tylko i wyłącznie jazda na północ z tankowaniem w Soltau i gonitwa by zdążyć na prom z Kiel. W porcie zameldowaliśmy się 20 minut przed jego odpłynięciem, więc niewiele brakowało a musielibyśmy czekać do dnia następnego lub próbować cofnąć się do Travemunde.

Kolejny dzień to po zjeździe z promu w Goteborgu dojazd do Sarpsborga i rozładunki kolejno w Vestby, Vinterbro i Skedsmokorset . Ostatnie dwa rozładunki zostały nam na piątek w Sandvice i Langhus. Tego samego dnia udało się jeszcze nawet załadować we Fredrikstadt a gdy zjechaliśmy na bazę spedycji by tam spędzić weekendową pauzę okazało się, że czekają tam na nas jeszcze trzy dodatkowe palety. Po ich załadowaniu znaleźliśmy dogodne miejsce do weekendowej pauzy którą niniejszym rozpoczęliśmy.
Jednakże nasz plan nie obejmował siedzenia w aucie czy też spania i jedzenia. Mieliśmy konkretne założenia co do jego interesującego wykorzystania.

W sobotni poranek wstaliśmy stosunkowo wcześnie bo już przed siódmą rano. Poszliśmy się wykąpać do "socjala", zjedliśmy lekkie śniadanie i udaliśmy się na dworzec kolejowy w Sarpsborgu. Stamtąd udaliśmy się na wycieczkę do Oslo. Podróż pociągiem bardzo przyjemna bo wygodne fotele, czysto i schludnie choć bardzo drogo porównując z polskimi cenami - za dwa bilety w obie strony na około 200km trasie z Sarpsborga do Oslo zapłaciliśmy 500NOK (ok. 250zł) - czyli około 1zł za km.
W Oslo spędziliśmy calutki dzień.
Zwiedziliśmy po kolei:
- Muzeum Przyrodnicze (ogród botaniczny, palmiarnia, muzeum geologiczne i zoologiczne) całkiem przyjemne miejsce a nigdy w czymś takim chyba nie byłem.
- Muzeum Łodzi Wikingów - nie ukrywam, że interesująca mnie tematyka ale muzeum rozczarowało małą ilością eksponatów, ogromną ilością wkurzających  turystów - takich typowych młotków z saszetkami i w kreszowych dresach których interesują tylko i wyłącznie zdjęcia z aparatu zawieszonego na szyi. Nie zwiedzają tylko zaliczają punkty wycieczki nie bacząc ani na innych zwiedzających ani na eksponaty ani na cokolwiek. Dziwne były też niektóre opisy eksponatów - w formie pytań do zwiedzającego.
- Muzeum Kon-Tiki poświęcone w całości pracy, wyprawom i badaniom norweskiego podróżnika i naukowca Thora Heyerdahla - fajna sprawa jak ludzie robią to co kochają z takim zaangażowaniem i uporem.
- Frammuseet - muzeum morskich wypraw arktycznych - ja już miałem lekko dość, więc Jacek poszedł tam sam. Czekałem na niego na zewnątrz ponad godzinę, więc musiało być fajnie;)



Skąd oni wzięli taką wielką cebulę?












Wycieczkę zakończyliśmy zaliczając sympatyczny spacer po centrum Oslo w towarzystwie przemiłej pary, zaprzyjaźnionych polskich mieszkańców stolicy Norwegii, Moniki i Łukasza. Nie omieszkaliśmy zrobić sobie foty przy słynnym tygrysie - podobno kto nie ma przy nim zdjęcia nie może mówić, że zwiedzał Oslo.



Do Sarpsborga wróciliśmy mocno zmęczeni, choć muszę z całą stanowczością  stwierdzić, że mój syn jest niezniszczalnym dzieckiem, że dał radę wytrzymać cały dzień łażenia i praktycznie cały czas tryskał energią. Wycieczka była naprawdę udana.
Zaliczyłem też moje ulubione falafelki ;)



Weekend ów był kolejnym podczas którego centrum Oslo było mocno pilnowane, ze względu na zagrożenie jakimiś aktami terroru. Poza widoczną wszędzie policją np. na dworcu głównym NIGDZIE nie można było niczego wrzucić do koszy na śmieci gdyż wyglądały one tak:



Muszę przyznać, że Oslo jako takie, niczym szczególnym nie zachwyciło - miejscami śmierdzące i brudne jak każde z największych miast w których byłem - sporo narkomanów, cyganek, freaków ale i artystów ulicznych czy po prostu sympatycznych ludzi. Zaskakująco dziwne dosłownie parę kroków od normalnego typowego miasta np. dworca głównego - podejrzana typiarnia w zimowych kurtkach gdy temperatura 30 stopni czy otwarte sklepy w których nie było absolutnie nic na półkach. Jakoś tak dziwnie - spodziewałem się chyba czegoś innego po wizycie np. w Trondheim.


W niedzielne popołudnie ruszyliśmy do Goteborga na prom by w poniedziałkowy ranek być już w Kiel.
Kilka fotek z promu.








Po zjechaniu z promu zauważyliśmy jakiś protest ekologów w kanale portowym w Kiel. Nie wiem dokładnie o co chodziło ale z transparentów wywnioskowałem, ze Stena Line była/będzie zaangażowana w transport jakiś ładunków związanych z energią atomową.





W Niemczech tym razem czekały nas trzy rozładunki. Pierwszy z nich to mała miejscowość Elsdorf gdzie rozładowaliśmy dwie z ostatnich trzech załadowanych palet. Firma w której to nastąpiło to fabryka serów. Co ciekawe jest to jedna z tych "nowoczesnych" firm po których ciężarówki jeżdżą same.



Kolejne miejsce to Dortmund gdzie zameldowaliśmy się około 16:30, co okazało się być już zbyt późną porą na rozładunek, musieliśmy więc poczekać nań do rana dnia następnego. Na spacer jednak pora ta nie była wcale zbyt późna. Udaliśmy się więc na rekonesans okolicy zaliczając wizytę w sklepie i zakupy świeżych owoców, warzyw i oczywiście lodów. Po drodze złapała nas konkretna ulewa którą musieliśmy przeczekać pod jednym z mostów;)

Następnego dnia po rozładunku udaliśmy się do ostatniego miejsca przeznaczenia jakim był Duisburg. tam rozładowaliśmy największą część naszego ładunku składającą się z 26 big-bag'ów bieli tytanowej.
W trakcie rozładunku otrzymaliśmy informacje o tym by po nim udać się do Bochum by tam załadować 66 palet różnego rodzaju orzeszków (ziemne, pistacje, nerkowce, pinii). Na miejscu byliśmy około godziny 14:00. W biurze magazynów Kuehne-Nagel powiedziano nam, że niestety nasz ładunek będzie gotowy dopiero następnego dnia. Zmuszeni więc byliśmy poszukać sobie jakiegoś miejsca do zaparkowania w pobliżu i czekania. Niestety nie pozwolono nam zostać na terenie KN. Na szczęście znaleźliśmy spokojne miejsce jakieś 2km od KN. Niestety tego dnia cały czas padał deszcze więc nie zaliczyliśmy żadnego spaceru po okolicy ale żałować chyba nie specjalnie mamy czego, gdyż była to typowa dzielnica przemysłowa bez jakichkolwiek atrakcji turystycznych.

Następnego dnia rano zajechaliśmy znów do Kuehne Nagel by się załadować . Udało się to stosunkowo szybko więc mogliśmy spokojnie ruszać w dalszą trasę. Po drodze jak zwykle tankowanie i zjazd do Kiel gdzie czekał już na nas zmiennik, gdyż w międzyczasie ustaliliśmy, że zjazd do domu nastąpi po dwóch a nie trzech tygodniach. Po dość szybkim przepakowaniu się do auta szefa wracaliśmy już do domu po myślę całkiem ciekawie spędzonych wspólnie dwóch tygodniach.

Muszę przyznać, że jeżdżenie z dzieckiem ma zdecydowanie dobre strony - ludzie w biurach, spedycjach, magazynach się wydają jacyś tacy milsi, tak jakby głupio im było być zwykłym sobą przy dziecku. Wszędzie gdzie nie wchodziłem z Jackiem zaraz pojawiały się uśmiechy na twarzach. Częstowano go czekoladkami, lodami, batonikami, zagadywano i rozdawano prezenty.
Obecność jego wiąże się także z niezliczoną ilością śmiesznych sytuacji, powiedzonek, spostrzeżeń czy komentarzy. Oto kilka z nich.

1. Wyjeżdżamy z Oslo w kierunku Goteborga. Na wylocie ze stolicy Norwegii zlokalizowana jest dość duża elektrociepłownia (tak przypuszczam) - duży budynek na wzgórzu z wielkim potrójnym kominem. - "Zobacz Tata, to pewnie fabryka robienia Czarnej Dziury."
2. Kupiłem sobie niedawno grę "Wiedźmin" (w biedrze była za 20zł). Jacek namiętnie ogląda gdy ja gram i sam mnie do tego namawia mimo, że nie lubię gier komputerowych. Chciał także żebym mu przeczytał dokładnie instrukcję w której było napisane, że długotrwałe granie może wywołać jakieś tam negatywne skutki. Po kolejnej z fajnych przygód Wiedźmina tako rzecze - "Pracownicy Biedronki Cię oszukali, że można dostać utraty przytomności od tej gry."
3. W wielu niemieckich toaletach znajdują się automaty z prezerwatywami. Któregoś razu widzę, że Jacek namiętnie kręci wajchą przy jednym z nich. Na pytanie o to co robi odpowiedział - "Sprawdzam czy polecą jakieś cukierki"
4. Z kolei w pobliżu wielu francuskich stref przemysłowych "stacjonują" córy Koryntu. Jacek widząc kolejną z nich w Strasburgu a trzeba zaznaczyć, że ubraną jedynie w coś na wzór mega skąpego stroju kąpielowego z pajęczynowatą mini, zapytał:
- "Po co one tak tu stoją? Tak ładnie ubrane"
- Ładnie ubrane? - zapytałem
- "No ładnie. Jak na pogrzeb na przykład."
5. Podczas pauz zwracałem mu uwagę, by nie zapalał w ciągu dnia żadnych świateł w aucie, żeby nie wyczerpać akumulatorów. Któregoś dnia jechaliśmy w sporym deszczu, więc miałem włączone wycieraczki na pracę ciągłą na co Jacek, zwrócił mi uwagę - " Wyłącz już te wycieraczki bo wyczerpiesz akumulator."
6. Podczas jazdy słucham dużo muzyki przez co Jacek łapie pewne teksty (jeśli to polskie zespoły) i możemy o nich pogadać. Pewnego razu akurat z transmitera leciał Projekt Nasłuch. W jednym z jego kawałków refren zawiera stwierdzenie " I Ty też jesteś Dziadem". Po jego wysłuchaniu Jacek stwierdza:
- Ja też jestem dziadem!
- Dlaczego? - pytam
- No przecież mówisz do mnie czasem "Dziadu Ty mój"
Istotnie, tak do niego czasem mówię. Natomiast gdy zaczyna się kolejny utwór który zawiera zmieniony głos Krystyny Prońko - "Ale to to wyłącz bo to jakieś dla małych dzieci chyba."
Innym razem gadaliśmy o tekstach zespołu Dezerter.
6. Zdarzały się też sprzeczki. Wiadomo. Po jednej z nich Jacek stwierdził z ogromnym fochem - "Ty w ogóle nie umiesz wychowywać dzieci"
I jak tu nie kochać tego czorta.

Cały album zdjęć - Trasa z Jackiem

niedziela, 2 listopada 2014

Trasa 04.06.14 - 05.07.14

Wybaczcie sporą przerwę w relacjach ale siły wyższe silniejsze ;)
Przyjemnej lektury.

Wyjazd w kolejną trasę nastąpił trochę wcześniej niż był pierwotnie planowany dodatkowo jeszcze odbył się z przygodami. W międzyczasie okazało się też, że będziemy jechali we dwóch a, że kolega jest z Gdyni i będzie transportowany z niej przez kogoś z rodziny szefa to zabiorę się z nimi bo po mnie przyjadą do Lęborka.
Nie wiem dlaczego ale jakoś tak przezornie zacząłem się przygotowywać do wyjazdu wcześniej w związku z czym nie byłem z przygotowaniami "w lesie" a jedynie je przyspieszyłem i dokończyłem.

Późnym popołudniem chłopaki podjechali pod dom. Szybko wpakowałem swoje rzeczy i mieliśmy ruszać. Nie ruszyliśmy bo auto którym mieliśmy jechać za nic nie chciało odpalić. Czasu nie mieliśmy specjalnie dużo, więc dość szybko zjawił się po nas drugim autem szef, a tamto zostało u mnie pod domem. Odebraliśmy jeszcze tylko potrzebne do wyjazdu dokumenty i ruszyliśmy do Kiel. Do celu miał nas wieźć pierwotnie ktoś od szefa ale w związku z tym, że jego auto się zepsuło musiał zostać w Polsce by je następnego dnia zaprowadzić do jakiegoś mechanika w Lęborku. Dlatego też całą drogę do Kiel musieliśmy pokonać jedynie we dwóch, a jak się chwilę później okazało - musiałem to zrobić samemu, gdyż kolega który jechał ze mną był już po kilku piwach gdyż pewny był, że nie będzie musiał tego dnia już prowadzić. Nie lubię.


Podmiana nastąpiła na jednej ze stacji benzynowych jakieś 40km przed Kiel. Po przepakowaniu się musiałem jeszcze odszukać przyczynę niedziałania jednego w kierunkowskazów w naczepie. Szukałem jej już wcześniej ale nie byłem w stanie ustalić źródła, tym bardziej, że nie występowała ona ciągle. Jednak tym razem w końcu znalazłem przyczynę - był nim urwany kabelek w kablu łączącym ciągnik z naczepą. Dlatego też po drodze do Kiel zajechałem na serwis MAN'a celem zakupu owego kabla. Okazało się jednak, że nie mają obecnie ani jednej sztuki na stanie. Polecono mi udać się do pobliskiego sklepu z częściami do ciężarówek. Tam kabel był dostępny ale z kolei nie można było zań płacić kartą DKV. Jak nie urok to zapalenie płuc. Jako, że do promu jeszcze miałem trochę czasu to ściągnąłem ów kabel i w miarę posiadanych środków i umiejętności naprawiłem uszkodzoną wiązkę.
Po założeniu kabla i sprawdzeniu poprawności działania ruszyłem na terminal promowy.
Na promie kolacja, kąpiel i do łóżka.

Po zjechaniu z promu następnego dnia kierunek Svinesund. Na granicy szybka odprawa i zjazd do Sarpsborga na pierwszy rozładunek. Kolejny w Rygge i następny w Oslo, choć niekoniecznie rozładunek a jedynie wizyta w biurze jednej ze spedycji celem odebrania adresów dostaw. Niestety było już na to za późno, więc nocka pod biurem.

Rankiem odebrałem adresy dostaw i ruszyłem - najpierw dwa miejsca rozładunku w miejscowości Hagan, później Holum i powrót do Oslo gdzie okazało się, że rano nie dano mi specjalnych naklejek na towar który miałem rozładować. Zmuszony więc byłem wrócić się do biura spedycji by je odebrać. Nie kryłem specjalnie swego niezadowolenia z niekompetencji osoby z którą rozmawiałem rano.
Okolice Oslo.




Po powrocie i rozładowaniu się w TollPost Oslo uświadomiłem sobie, że nie mam już najmniejszych szans tego dnia załadować cokolwiek, a że był to piątek to czekać będę musiał do poniedziałku. Skontaktowałem się jeszcze ze spedytorem odpowiedzialnym za eksport  i o dziwo dostałem od razu adres załadunku - tyle, że na poniedziałek. Zjechałem więc do Sarpsborga na bazę i tam spędziłem weekend.
Taki oto "skwarek" zajechał na bazę w weekend.



W niedzielne popołudnie ruszyłem do Karlstad, gdyż tam miałem się właśnie ładować w dniu następnym - papier z przeznaczeniem do Włoch. Na miejscu byłem około 16:00. Pogoda tego dnia całkiem miła i sympatyczna więc wyciągnąłem mojego Wigry 3 i ruszyłem przed siebie. Muszę przyznać, że Karlstad to bardzo ładna miejscowość. Wycieczka była bardzo sympatyczna, aż do momentu w którym... urwał mi się w rowerze łańcuch. Całe szczęście, że byłem już dość niedaleko auta a do którego miałem w dodatku z górki. Szkoda, bo chciałem jeszcze pojeździć.




Rano załadunek, zabezpieczenie konkretne pasami, dokumenty i jazda na południe. Polecenie dostałem by przypłynąć z Trelleborga do Świnoujścia więc taką sobie zażyczyłem rezerwację w spedycji. W porcie byłem około 19:00. Po odebraniu biletu wjechałem za bramki i ustawiłem się w odpowiedniej linii. Spodziewałem się, że prom będzie odpływał o 23:00 - okazało się jednak, że tego dnia będzie to dopiero 1:30. Zjadłem więc i położyłem się. Po wjechaniu na prom od razu udałem się kajuty celem kontynuowania snu.

Po śniadaniu zszedłem do piwnicy w której mnie tym razem ustawiono i ku sporemu zaskoczeniu spotkałem dawno nie widzianego kolegę a byłego "ucznia". Paweł kiedyś trafił do mnie na podwójną obsadę w mojej drugiej firmie - nigdy nie ukrywałem, że był moim najlepszym skoczkiem tak ze względu na jazdę jak i na to, że się bardzo dobrze dogadywaliśmy przez w sumie krótki czas jaki jeździliśmy razem - krótki bo Paweł był na tyle dobry, że szybko awansował na głównego kierowcę i dostał swoje auto. Chwilę pogadaliśmy i trzeba było wyjeżdżać.

Po zjechaniu z promu zajechałem jeszcze na chwilę do Szczecina celem zatankowania i odebrania zamówionego dla mnie nowego kabla do naczepy a po tym ruszyłem dalej na południe Europy.
Po drodze jakoś nic szczególnego się nie wydarzyło poza tym, że zaczęły się już letnie upały. Jak wiadomo w trakcie jazdy wcale nam to nie przeszkadza ale w nocy bywa naprawdę uciążliwe bo jak gorąco to otwieramy szyby, jak otwieramy szyby to mamy w aucie hałas i komary oraz ryzyko włamania jak stoimy w kiepskim miejscu. Co zrobić - taki mamy klimat.
Jednak to co było po "naszej" stronie Alp to był dopiero delikatny prolog. Italia przywitała mnie już afrykańskimi temperaturami - już pierwszego dnia jeden z przyautostradowych termometrów pokazywał 42 stopnie.

Rozładunek w Garbagnate Monastero na dwie strony bo się okazało, że nie mają w naprawdę sporej drukarni wysuwanych szczypiec do sztaplarki. Po rozładunku od razu dostałem adres załadunku którym była miejcowość Grassobio. Na miejscu byłem chwilę po 13:00. W biurze powiedziano mi, że mają dla mnie tylko 6 palet a po ich załadowaniu muszę dodatkowo zaczekać gdyż przyjechać ma do mnie mój norweski spedytor(???).
Pod rampą ze starszym, greckim kolegą.



Faktycznie tak było, przyjechał do Włoch dogadywać jakieś kontrakty z włoskimi firmami. Tyle, że przyjechał do mnie dopiero około 18:00, więc nie było już szans na kolejne załadunki tego dnia. Jedyne co dostałem to adres miejsca w którym miałem ładować dnia następnego.

Nie bez przeszkód, w postaci kretyńskiej trasy wyznaczonej przez AutoMapę, ale dotarłem na miejsce w Orio Al Serio tuż obok lotniska w Bergamo. Zastałem jeszcze nawet jednego z szefów w biurze, ale i tak musiałem zaczekać do rana, gdyż nie było już komu załadować i zrobić dokumentów. Miejsce spokojne, tuż pod bramą firmy w dodatku z czujnymi psami więc spałem spokojnie przy otwartych oknach. Musiałem je jednak w nocy pozamykać bo, ku mojej uciesze, spadł deszcz i ochłodziło się do około 25 stopni.



Rankiem gdy wjechałem na firmę i przygotowałem się do załadunku okazało się, że nie jest on możliwy, gdyż towar który miałem tu załadować to jakieś nawozy sztuczne których absolutnie nie można ładować z żywnością a to co załadowałem w Grassobio to były oliwa z oliwek, pomidory suszone, suchary, napoje i inne drobiazgi. Zapiąłem więc plandekę i ruszyłem pod kolejny z przesłanych mi adresów.

Kolejne załadunki to Capriate, Carpendolo, Gavasetto, Suzzara i Luzzara - nie ukrywam, że męczące one były bardzo - szczególnie przez debilną AutoMapę która to albo nie odnajdywała podanych adresów albo prowadziła do nich jakimiś tragicznymi drogami.

Po ostatnim załadunku udało się jeszcze dojechać nawet do Vipiteno gdzie miałem zrobić odprawę celną w jednej z agencji. Dokumenty zaniosłem zaraz po przyjeździe a odebrałem następnego dnia rano.

Brennero na spokojnie bo ładunek niezbyt ciężki. Austria spokojnie ale za to w Niemczech szło jak po grudzie bo była to już sobota a, że pogoda piękna to turystów w bród przez co, co chwilę jakieś spowolnienie, wypadek czy korek z niczego. Przez to wszystko udało mi się dojechać jedynie w okolice Norymbergi i tam spędziłem noc i całą niedzielę.

Tuż po północy w poniedziałek ruszyłem w kierunku Szczecina. Tam zatankowałem i ruszyłem dalej do Świnoujścia. Przed promem zaliczyłem małe zakupy i myjnię. Będąc od kilku dni w kontakcie z sympatycznym kolegą Adamem przebywającym akurat na wolnym, w domu w Świnoujściu poprosiłem go o zakup nowego łańcucha do mojego Wigry 3. Kolega wywiązał się z zadania doskonale i dostarczył we wskazane miejsce nowiutki napęd do mojego bicykla. Pogadaliśmy trochę o naszej pracy i kolega uciekł delektować się wolnością.

W Ystad z promu zjechałem o 1:10 i od razu ruszyłem na północ. Na granicy szybka odprawa i zjazd do Sarpsborga, gdzie rozładowałem część ładunku. Kolejne miejsce to miejscowość Klofta i na koniec Skarnes. Nie był to wprawdzie ostatni rozładunek ale nie dysponowałem już większą ilością czasu by móc je dokończyć tego dnia.

Następnego dnia rano rozładowałem jeszcze w Drammen i zacząłem załadunki.
Pierwszy z nich to Moss gdzie załadowałem kilka dużych drewnianych skrzyń w których przyznam szczerze, nie bardzo miałem pojęcie co się znajduje. Co równie ciekawe ładunek ten miałem dostarczyć jedynie do Hamburga, w dodatku do jednej z firm na terminalu kontenerowym "Eurokai". Po nim zjechałem do Sarpsborga, gdzie poinformowano mnie, że kolejny z załadunków to szwedzkie Amotfors gdzie załadować mam papier z przeznaczeniem do Francji oraz mieszcząca się tuż obok nas firma w której załadować miałem trzy zestawy zużytych części od ciężarówek Renault. Zmuszony więc byłem przeładować sobie ów wcześniejszy ładunek jak najbardziej na tył naczepy, żeby rozłożenie mas, sposób zabezpieczenia czy kolejność rozładunków miały jakikolwiek sens. Po krótkiej gimnastyce przy rampie i zabezpieczeniu ruszyłem do Szwecji. Na miejscu byłem tuż przed 18:00 więc było już zdecydowanie za późno na załadunek. W trakcie przygotowywania kolacji zauważyłem, że skarpa przy której stoję  obrośnięta jest oprócz trawy także krzaczkami poziomek - nazbierałem ich sobie mały pojemnik i zjadłem na deser.



Nazajutrz sympatyczny senior załadował mnie długaśnymi rolkami papieru na leżąco, po czym udałem się w kierunku Goteborga skąd miałem płynąć do Kiel. Na miejscu byłem o 14:40 więc od razu odebrałem bilet i wjechałem na terminal. Na promie spokojnie zjadłem kolację, nadrobiłem zaległości internetowe, wykąpałem się i położyłem spać.

Rano po zjechaniu z promu najpierw zaliczyłem Hamburg, po drodze słynnego "wisielca" by rozładować te dwie dziwne skrzynie



Nie wiem czemu ale oczekiwanie na "zrobienie papierów" trwało strasznie długo bo prawie 1,5 godziny. Po wszystkim ruszyłem już spokojnie na południe. Spokojnie gdyż był to piątek a ja rozładować miałem się w poniedziałek po drodze robiąc 45h pauzę.

Tego dnia dojechałem do parkingu przy stacji benzynowej w pobliżu miejscowości Alsbach. Byłem już tu kilka razy i z racji posiadanego roweru znałem najbliższą okolicę. Dlatego też w sobotni ranek pierwsze za co się wziąłem to wymiana łańcucha w rowerze. Ku sporemu zaskoczeniu okazało się, że sprzedawca w jednym ze świnoujskich sklepów rowerowych oszukał mojego serdecznego kolegę Adama i sprzedał mu zbyt długi łańcuch. Całe szczęście, że dwóch lewych rąk nie mam, więc poradziłem sobie z tym problemem dość szybko.
Warsztat rowerowy.



Po wszystkim udałem się na wycieczkę połączoną z małymi zakupami. Po zakupie pieczywa i kilku drobiazgów w sklepie podjechałem do straganu pobliskiego rolnika od którego zakupiłem, jak się później okazało naprawdę przepyszne szparagi jak i truskawki i wino truskawkowe które skonsumowałem już jednak po powrocie do domu z żonką.



Weekend upływał więc pod znakiem dobrej pogody, dobrego jedzenia i spokojnego odpoczynku.
W dalszą część trasy ruszyłem w poniedziałkowy ranek około 5:00, żeby na pierwszym rozładunku być jak najwcześniej.

W Rixheim które było pierwszym z celów tego dnia, byłem krótko po 8:00, musiałem jednak chwilę poczekać na rozładunek. Gdy ten się już rozpoczął na szczęście przebiegł szybko i sprawnie. Po nim jednak w biurze zaczęły się małe problemy. Nie byłem niestety w stanie zrozumieć na czym polega ów problem - domyśliłem się jednak, że chodzi o jakieś uszkodzenia papieru. Nie wiem i jakie uszkodzenie mogło chodzić, gdyż osobiście nie stwierdziłem podczas rozładunku żadnych poważniejszych poza normalnymi otarciami powstałymi podczas załadunku, transportu i rozładunku. Nie ważne, choć od razu poinformowałem o tym szefostwo jak i spedycję.
Malowany kolega na rozładunku.



Kolejne miejsce to Venissieux czyli tak naprawdę dzielnica Lyonu w której znajduje się fabryka ciężarówek Renault. Nie byłem pewny czy będę miał możliwość bezpiecznego zaparkowania w jej pobliżu więc zdecydowałem się na pozostanie na noc na jednym z parkingów przy obwodnicy Lyon'u.
Wieczór upłynął spokojnie na pogawędkach z jednym z kierowców firmy "Mielczarek", będącym w trasie z synem i psem ;)

Nazajutrz w fabryce Renault zameldowałem się tuż po godzinie 8:00 - po raz kolejny nie bez problemów z dojazdem spowodowanych przez nawigację - dobrze, że człowiek już jakieś doświadczenie ma, rozgląda się i uważa na znaki bo inaczej byłby z tzw. czarnej dupie.
W fabryce dość dziwna sytuacja bo nikt nie był w stanie stwierdzić gdzie dokładnie mają być rozładowane części które przywiozłem. Więc od Ajfasza do Kajfasza w czterech różnych miejscach by finalnie rozładować się tam gdzie byłem na początku.
Taki oto francuski szpaler mi przygotowano ;)



Po rozładunku otrzymałem jedynie informację by znaleźć gdzieś dogodne miejsce do zaparkowania i czekać do dnia następnego.

Rankiem otrzymałem sms z adresem. Okazała się nią fabryka kabli położona praktycznie w samym centrum Lyonu. Jak zwykle AutoMapa zrobiła mi wycieczkę krajoznawczą i zamiast obwodnicą to puściła przez miasto.





Widoki piękne ale stres podwójny. Naprawdę ciekawe wrażenie robi fabryka kabli położona pośród dość ekskluzywnych bloków mieszkalnych w mieście takim jak Lyon.


Po załadunku pięciu różnej wielkości bębnów z kablami udałem się na kolejny załadunek do miejscowości Vaulx-Milieu. Na miejscu musiałem poczekać prawie dwie godziny na załadunek, gdyż dokumenty eksportowe nie były w ogóle przygotowane.

Kolejny załadunek to miejscowość Saint Quentin Fallevier gdzie po drodze AutoMapa próbowała mnie skierować pod wiadukt o wysokości 3 metrów - brawo AM. Na miejscu dość szybko skierowano mnie pod rampę gdzie czekał na mnie ładunek. Myślałem, że może ten jest dla mnie ;)



Doładowałem już do pełna i po odebraniu dokumentów ruszyłem z powrotem w kierunku Norwegii.

Po drodze tankowanie w Luxemburgu, pauza gdzieś pod Kolonią. W Kiel byłem w piątkowe południe. Po odebraniu biletu i wjechaniu na terminal poszedłem sobie na zakupy do pobliskiego marketu. Nic tak nie poprawia humoru jak świeże pieczywo i kawałek arbuza :)
W Kiel znów pełno żaglowców w tym nasz polski "Dar Młodzieży".




Na promie spotkałem... swojego szefa, który jeździ akurat Magnumką. Podczas rozmowy przy kolacji okazało się, że będziemy się musieli zamienić na aut ze względu na to co mamy obaj załadowane, gdyż ja mam za kilka dni zjeżdżać do domu a moje auto niekoniecznie. Wszystko to jednak się później totalnie pomieszało.

Następnego dnia zjazd z promu i kierunek Norwegia. Pauzę obaj robiliśmy w Langhus. W niedzielne popołudnie zamieniliśmy się na auta.



W poniedziałkowy ranek ruszyłem na rozładunek do Skedsmokorset a po nim na załadunek do Porsgrunn gdzie załadowałem 24 tony pokryć dachowych z przeznaczeniem do Niemiec. Tego dnia zjechałem jeszcze tylko do Sarpsborga i tam spędziłem noc.

Nazajutrz po odebraniu dokumentów dojechałem do Goteborga skąd wieczorem popłynąłem do Kiel. Po zjechaniu z promu miałem już jechać do domu ale niestety człowiek który miał mnie zastąpić okazał się jakimś fantastą i nie został zatrudniony w naszej firmie. Zmuszony więc byłem, do czasu znalezienia kolejnego kandydata, pozostać na Magnumce. Pojechałem więc rozładować to co w Norwegii załadowałem. Karuzela kierowców na Magnumce zaczyna być już denerwująca. Póki nie miała ona specjalnie wpływu na moje życie jedynie mnie dziwiła ale teraz zaczyna być już uciążliwa.

Pierwsze do rozładunku był Wesendorf gdzie zrzuciłem zaledwie 4 palety. Kolejne było Hamm ale na miejscu byłem już po godzinach pracy więc noc spędziłem pod bramą firmy.

Następnego dnia rano szybki rozładunek i kolejne dwa miejsca w Kenn i Bingen. Trochę dała mi się we znaki jazda po landówkach nie swoim autem - jakoś nie mogłem się z nim zgrać i martwiło mnie jego spalanie. Po jakimś czasie było już jednak całkiem dobrze a po rozmowie z szefem okazało się, że mój wynik spalania na nim jest bardzo dobry. Zwiedzanie.




Po ostatnim rozładunku polecono mi gdzieś stanąć i czekać gdyż nie było na razie żadnego ładunku dla mnie. Dopiero koło południa dnia następnego polecono mi jechać do Mannheim na pierwszy załadunek. Po nim kolejny w miejscowości Fulda i kierunek północ.

Byłem już w kontakcie z szefem (Seniorem) który jechał już ze zmiennikiem w moim kierunku.  Pierwotnie mieliśmy się spotkać w pobliżu Kiel, później ustaliliśmy, że ze względu na to, że może mi zabraknąć czasu pracy lepiej będzie gdy spotkamy się koło Hannoweru ale jazda szła na tyle dobrze, że zmienialiśmy się na A7 w Soltau. Do domu dotarliśmy w sobotnie popołudnie.

Pełny album ze zdjęciami - https://picasaweb.google.com/101506323970992509091/040605072014?authuser=0&authkey=Gv1sRgCN3ir8GZwu6lzgE&feat=directlink

Statystyka z MAN'a