niedziela, 2 listopada 2014

Trasa 04.06.14 - 05.07.14

Wybaczcie sporą przerwę w relacjach ale siły wyższe silniejsze ;)
Przyjemnej lektury.

Wyjazd w kolejną trasę nastąpił trochę wcześniej niż był pierwotnie planowany dodatkowo jeszcze odbył się z przygodami. W międzyczasie okazało się też, że będziemy jechali we dwóch a, że kolega jest z Gdyni i będzie transportowany z niej przez kogoś z rodziny szefa to zabiorę się z nimi bo po mnie przyjadą do Lęborka.
Nie wiem dlaczego ale jakoś tak przezornie zacząłem się przygotowywać do wyjazdu wcześniej w związku z czym nie byłem z przygotowaniami "w lesie" a jedynie je przyspieszyłem i dokończyłem.

Późnym popołudniem chłopaki podjechali pod dom. Szybko wpakowałem swoje rzeczy i mieliśmy ruszać. Nie ruszyliśmy bo auto którym mieliśmy jechać za nic nie chciało odpalić. Czasu nie mieliśmy specjalnie dużo, więc dość szybko zjawił się po nas drugim autem szef, a tamto zostało u mnie pod domem. Odebraliśmy jeszcze tylko potrzebne do wyjazdu dokumenty i ruszyliśmy do Kiel. Do celu miał nas wieźć pierwotnie ktoś od szefa ale w związku z tym, że jego auto się zepsuło musiał zostać w Polsce by je następnego dnia zaprowadzić do jakiegoś mechanika w Lęborku. Dlatego też całą drogę do Kiel musieliśmy pokonać jedynie we dwóch, a jak się chwilę później okazało - musiałem to zrobić samemu, gdyż kolega który jechał ze mną był już po kilku piwach gdyż pewny był, że nie będzie musiał tego dnia już prowadzić. Nie lubię.


Podmiana nastąpiła na jednej ze stacji benzynowych jakieś 40km przed Kiel. Po przepakowaniu się musiałem jeszcze odszukać przyczynę niedziałania jednego w kierunkowskazów w naczepie. Szukałem jej już wcześniej ale nie byłem w stanie ustalić źródła, tym bardziej, że nie występowała ona ciągle. Jednak tym razem w końcu znalazłem przyczynę - był nim urwany kabelek w kablu łączącym ciągnik z naczepą. Dlatego też po drodze do Kiel zajechałem na serwis MAN'a celem zakupu owego kabla. Okazało się jednak, że nie mają obecnie ani jednej sztuki na stanie. Polecono mi udać się do pobliskiego sklepu z częściami do ciężarówek. Tam kabel był dostępny ale z kolei nie można było zań płacić kartą DKV. Jak nie urok to zapalenie płuc. Jako, że do promu jeszcze miałem trochę czasu to ściągnąłem ów kabel i w miarę posiadanych środków i umiejętności naprawiłem uszkodzoną wiązkę.
Po założeniu kabla i sprawdzeniu poprawności działania ruszyłem na terminal promowy.
Na promie kolacja, kąpiel i do łóżka.

Po zjechaniu z promu następnego dnia kierunek Svinesund. Na granicy szybka odprawa i zjazd do Sarpsborga na pierwszy rozładunek. Kolejny w Rygge i następny w Oslo, choć niekoniecznie rozładunek a jedynie wizyta w biurze jednej ze spedycji celem odebrania adresów dostaw. Niestety było już na to za późno, więc nocka pod biurem.

Rankiem odebrałem adresy dostaw i ruszyłem - najpierw dwa miejsca rozładunku w miejscowości Hagan, później Holum i powrót do Oslo gdzie okazało się, że rano nie dano mi specjalnych naklejek na towar który miałem rozładować. Zmuszony więc byłem wrócić się do biura spedycji by je odebrać. Nie kryłem specjalnie swego niezadowolenia z niekompetencji osoby z którą rozmawiałem rano.
Okolice Oslo.




Po powrocie i rozładowaniu się w TollPost Oslo uświadomiłem sobie, że nie mam już najmniejszych szans tego dnia załadować cokolwiek, a że był to piątek to czekać będę musiał do poniedziałku. Skontaktowałem się jeszcze ze spedytorem odpowiedzialnym za eksport  i o dziwo dostałem od razu adres załadunku - tyle, że na poniedziałek. Zjechałem więc do Sarpsborga na bazę i tam spędziłem weekend.
Taki oto "skwarek" zajechał na bazę w weekend.



W niedzielne popołudnie ruszyłem do Karlstad, gdyż tam miałem się właśnie ładować w dniu następnym - papier z przeznaczeniem do Włoch. Na miejscu byłem około 16:00. Pogoda tego dnia całkiem miła i sympatyczna więc wyciągnąłem mojego Wigry 3 i ruszyłem przed siebie. Muszę przyznać, że Karlstad to bardzo ładna miejscowość. Wycieczka była bardzo sympatyczna, aż do momentu w którym... urwał mi się w rowerze łańcuch. Całe szczęście, że byłem już dość niedaleko auta a do którego miałem w dodatku z górki. Szkoda, bo chciałem jeszcze pojeździć.




Rano załadunek, zabezpieczenie konkretne pasami, dokumenty i jazda na południe. Polecenie dostałem by przypłynąć z Trelleborga do Świnoujścia więc taką sobie zażyczyłem rezerwację w spedycji. W porcie byłem około 19:00. Po odebraniu biletu wjechałem za bramki i ustawiłem się w odpowiedniej linii. Spodziewałem się, że prom będzie odpływał o 23:00 - okazało się jednak, że tego dnia będzie to dopiero 1:30. Zjadłem więc i położyłem się. Po wjechaniu na prom od razu udałem się kajuty celem kontynuowania snu.

Po śniadaniu zszedłem do piwnicy w której mnie tym razem ustawiono i ku sporemu zaskoczeniu spotkałem dawno nie widzianego kolegę a byłego "ucznia". Paweł kiedyś trafił do mnie na podwójną obsadę w mojej drugiej firmie - nigdy nie ukrywałem, że był moim najlepszym skoczkiem tak ze względu na jazdę jak i na to, że się bardzo dobrze dogadywaliśmy przez w sumie krótki czas jaki jeździliśmy razem - krótki bo Paweł był na tyle dobry, że szybko awansował na głównego kierowcę i dostał swoje auto. Chwilę pogadaliśmy i trzeba było wyjeżdżać.

Po zjechaniu z promu zajechałem jeszcze na chwilę do Szczecina celem zatankowania i odebrania zamówionego dla mnie nowego kabla do naczepy a po tym ruszyłem dalej na południe Europy.
Po drodze jakoś nic szczególnego się nie wydarzyło poza tym, że zaczęły się już letnie upały. Jak wiadomo w trakcie jazdy wcale nam to nie przeszkadza ale w nocy bywa naprawdę uciążliwe bo jak gorąco to otwieramy szyby, jak otwieramy szyby to mamy w aucie hałas i komary oraz ryzyko włamania jak stoimy w kiepskim miejscu. Co zrobić - taki mamy klimat.
Jednak to co było po "naszej" stronie Alp to był dopiero delikatny prolog. Italia przywitała mnie już afrykańskimi temperaturami - już pierwszego dnia jeden z przyautostradowych termometrów pokazywał 42 stopnie.

Rozładunek w Garbagnate Monastero na dwie strony bo się okazało, że nie mają w naprawdę sporej drukarni wysuwanych szczypiec do sztaplarki. Po rozładunku od razu dostałem adres załadunku którym była miejcowość Grassobio. Na miejscu byłem chwilę po 13:00. W biurze powiedziano mi, że mają dla mnie tylko 6 palet a po ich załadowaniu muszę dodatkowo zaczekać gdyż przyjechać ma do mnie mój norweski spedytor(???).
Pod rampą ze starszym, greckim kolegą.



Faktycznie tak było, przyjechał do Włoch dogadywać jakieś kontrakty z włoskimi firmami. Tyle, że przyjechał do mnie dopiero około 18:00, więc nie było już szans na kolejne załadunki tego dnia. Jedyne co dostałem to adres miejsca w którym miałem ładować dnia następnego.

Nie bez przeszkód, w postaci kretyńskiej trasy wyznaczonej przez AutoMapę, ale dotarłem na miejsce w Orio Al Serio tuż obok lotniska w Bergamo. Zastałem jeszcze nawet jednego z szefów w biurze, ale i tak musiałem zaczekać do rana, gdyż nie było już komu załadować i zrobić dokumentów. Miejsce spokojne, tuż pod bramą firmy w dodatku z czujnymi psami więc spałem spokojnie przy otwartych oknach. Musiałem je jednak w nocy pozamykać bo, ku mojej uciesze, spadł deszcz i ochłodziło się do około 25 stopni.



Rankiem gdy wjechałem na firmę i przygotowałem się do załadunku okazało się, że nie jest on możliwy, gdyż towar który miałem tu załadować to jakieś nawozy sztuczne których absolutnie nie można ładować z żywnością a to co załadowałem w Grassobio to były oliwa z oliwek, pomidory suszone, suchary, napoje i inne drobiazgi. Zapiąłem więc plandekę i ruszyłem pod kolejny z przesłanych mi adresów.

Kolejne załadunki to Capriate, Carpendolo, Gavasetto, Suzzara i Luzzara - nie ukrywam, że męczące one były bardzo - szczególnie przez debilną AutoMapę która to albo nie odnajdywała podanych adresów albo prowadziła do nich jakimiś tragicznymi drogami.

Po ostatnim załadunku udało się jeszcze dojechać nawet do Vipiteno gdzie miałem zrobić odprawę celną w jednej z agencji. Dokumenty zaniosłem zaraz po przyjeździe a odebrałem następnego dnia rano.

Brennero na spokojnie bo ładunek niezbyt ciężki. Austria spokojnie ale za to w Niemczech szło jak po grudzie bo była to już sobota a, że pogoda piękna to turystów w bród przez co, co chwilę jakieś spowolnienie, wypadek czy korek z niczego. Przez to wszystko udało mi się dojechać jedynie w okolice Norymbergi i tam spędziłem noc i całą niedzielę.

Tuż po północy w poniedziałek ruszyłem w kierunku Szczecina. Tam zatankowałem i ruszyłem dalej do Świnoujścia. Przed promem zaliczyłem małe zakupy i myjnię. Będąc od kilku dni w kontakcie z sympatycznym kolegą Adamem przebywającym akurat na wolnym, w domu w Świnoujściu poprosiłem go o zakup nowego łańcucha do mojego Wigry 3. Kolega wywiązał się z zadania doskonale i dostarczył we wskazane miejsce nowiutki napęd do mojego bicykla. Pogadaliśmy trochę o naszej pracy i kolega uciekł delektować się wolnością.

W Ystad z promu zjechałem o 1:10 i od razu ruszyłem na północ. Na granicy szybka odprawa i zjazd do Sarpsborga, gdzie rozładowałem część ładunku. Kolejne miejsce to miejscowość Klofta i na koniec Skarnes. Nie był to wprawdzie ostatni rozładunek ale nie dysponowałem już większą ilością czasu by móc je dokończyć tego dnia.

Następnego dnia rano rozładowałem jeszcze w Drammen i zacząłem załadunki.
Pierwszy z nich to Moss gdzie załadowałem kilka dużych drewnianych skrzyń w których przyznam szczerze, nie bardzo miałem pojęcie co się znajduje. Co równie ciekawe ładunek ten miałem dostarczyć jedynie do Hamburga, w dodatku do jednej z firm na terminalu kontenerowym "Eurokai". Po nim zjechałem do Sarpsborga, gdzie poinformowano mnie, że kolejny z załadunków to szwedzkie Amotfors gdzie załadować mam papier z przeznaczeniem do Francji oraz mieszcząca się tuż obok nas firma w której załadować miałem trzy zestawy zużytych części od ciężarówek Renault. Zmuszony więc byłem przeładować sobie ów wcześniejszy ładunek jak najbardziej na tył naczepy, żeby rozłożenie mas, sposób zabezpieczenia czy kolejność rozładunków miały jakikolwiek sens. Po krótkiej gimnastyce przy rampie i zabezpieczeniu ruszyłem do Szwecji. Na miejscu byłem tuż przed 18:00 więc było już zdecydowanie za późno na załadunek. W trakcie przygotowywania kolacji zauważyłem, że skarpa przy której stoję  obrośnięta jest oprócz trawy także krzaczkami poziomek - nazbierałem ich sobie mały pojemnik i zjadłem na deser.



Nazajutrz sympatyczny senior załadował mnie długaśnymi rolkami papieru na leżąco, po czym udałem się w kierunku Goteborga skąd miałem płynąć do Kiel. Na miejscu byłem o 14:40 więc od razu odebrałem bilet i wjechałem na terminal. Na promie spokojnie zjadłem kolację, nadrobiłem zaległości internetowe, wykąpałem się i położyłem spać.

Rano po zjechaniu z promu najpierw zaliczyłem Hamburg, po drodze słynnego "wisielca" by rozładować te dwie dziwne skrzynie



Nie wiem czemu ale oczekiwanie na "zrobienie papierów" trwało strasznie długo bo prawie 1,5 godziny. Po wszystkim ruszyłem już spokojnie na południe. Spokojnie gdyż był to piątek a ja rozładować miałem się w poniedziałek po drodze robiąc 45h pauzę.

Tego dnia dojechałem do parkingu przy stacji benzynowej w pobliżu miejscowości Alsbach. Byłem już tu kilka razy i z racji posiadanego roweru znałem najbliższą okolicę. Dlatego też w sobotni ranek pierwsze za co się wziąłem to wymiana łańcucha w rowerze. Ku sporemu zaskoczeniu okazało się, że sprzedawca w jednym ze świnoujskich sklepów rowerowych oszukał mojego serdecznego kolegę Adama i sprzedał mu zbyt długi łańcuch. Całe szczęście, że dwóch lewych rąk nie mam, więc poradziłem sobie z tym problemem dość szybko.
Warsztat rowerowy.



Po wszystkim udałem się na wycieczkę połączoną z małymi zakupami. Po zakupie pieczywa i kilku drobiazgów w sklepie podjechałem do straganu pobliskiego rolnika od którego zakupiłem, jak się później okazało naprawdę przepyszne szparagi jak i truskawki i wino truskawkowe które skonsumowałem już jednak po powrocie do domu z żonką.



Weekend upływał więc pod znakiem dobrej pogody, dobrego jedzenia i spokojnego odpoczynku.
W dalszą część trasy ruszyłem w poniedziałkowy ranek około 5:00, żeby na pierwszym rozładunku być jak najwcześniej.

W Rixheim które było pierwszym z celów tego dnia, byłem krótko po 8:00, musiałem jednak chwilę poczekać na rozładunek. Gdy ten się już rozpoczął na szczęście przebiegł szybko i sprawnie. Po nim jednak w biurze zaczęły się małe problemy. Nie byłem niestety w stanie zrozumieć na czym polega ów problem - domyśliłem się jednak, że chodzi o jakieś uszkodzenia papieru. Nie wiem i jakie uszkodzenie mogło chodzić, gdyż osobiście nie stwierdziłem podczas rozładunku żadnych poważniejszych poza normalnymi otarciami powstałymi podczas załadunku, transportu i rozładunku. Nie ważne, choć od razu poinformowałem o tym szefostwo jak i spedycję.
Malowany kolega na rozładunku.



Kolejne miejsce to Venissieux czyli tak naprawdę dzielnica Lyonu w której znajduje się fabryka ciężarówek Renault. Nie byłem pewny czy będę miał możliwość bezpiecznego zaparkowania w jej pobliżu więc zdecydowałem się na pozostanie na noc na jednym z parkingów przy obwodnicy Lyon'u.
Wieczór upłynął spokojnie na pogawędkach z jednym z kierowców firmy "Mielczarek", będącym w trasie z synem i psem ;)

Nazajutrz w fabryce Renault zameldowałem się tuż po godzinie 8:00 - po raz kolejny nie bez problemów z dojazdem spowodowanych przez nawigację - dobrze, że człowiek już jakieś doświadczenie ma, rozgląda się i uważa na znaki bo inaczej byłby z tzw. czarnej dupie.
W fabryce dość dziwna sytuacja bo nikt nie był w stanie stwierdzić gdzie dokładnie mają być rozładowane części które przywiozłem. Więc od Ajfasza do Kajfasza w czterech różnych miejscach by finalnie rozładować się tam gdzie byłem na początku.
Taki oto francuski szpaler mi przygotowano ;)



Po rozładunku otrzymałem jedynie informację by znaleźć gdzieś dogodne miejsce do zaparkowania i czekać do dnia następnego.

Rankiem otrzymałem sms z adresem. Okazała się nią fabryka kabli położona praktycznie w samym centrum Lyonu. Jak zwykle AutoMapa zrobiła mi wycieczkę krajoznawczą i zamiast obwodnicą to puściła przez miasto.





Widoki piękne ale stres podwójny. Naprawdę ciekawe wrażenie robi fabryka kabli położona pośród dość ekskluzywnych bloków mieszkalnych w mieście takim jak Lyon.


Po załadunku pięciu różnej wielkości bębnów z kablami udałem się na kolejny załadunek do miejscowości Vaulx-Milieu. Na miejscu musiałem poczekać prawie dwie godziny na załadunek, gdyż dokumenty eksportowe nie były w ogóle przygotowane.

Kolejny załadunek to miejscowość Saint Quentin Fallevier gdzie po drodze AutoMapa próbowała mnie skierować pod wiadukt o wysokości 3 metrów - brawo AM. Na miejscu dość szybko skierowano mnie pod rampę gdzie czekał na mnie ładunek. Myślałem, że może ten jest dla mnie ;)



Doładowałem już do pełna i po odebraniu dokumentów ruszyłem z powrotem w kierunku Norwegii.

Po drodze tankowanie w Luxemburgu, pauza gdzieś pod Kolonią. W Kiel byłem w piątkowe południe. Po odebraniu biletu i wjechaniu na terminal poszedłem sobie na zakupy do pobliskiego marketu. Nic tak nie poprawia humoru jak świeże pieczywo i kawałek arbuza :)
W Kiel znów pełno żaglowców w tym nasz polski "Dar Młodzieży".




Na promie spotkałem... swojego szefa, który jeździ akurat Magnumką. Podczas rozmowy przy kolacji okazało się, że będziemy się musieli zamienić na aut ze względu na to co mamy obaj załadowane, gdyż ja mam za kilka dni zjeżdżać do domu a moje auto niekoniecznie. Wszystko to jednak się później totalnie pomieszało.

Następnego dnia zjazd z promu i kierunek Norwegia. Pauzę obaj robiliśmy w Langhus. W niedzielne popołudnie zamieniliśmy się na auta.



W poniedziałkowy ranek ruszyłem na rozładunek do Skedsmokorset a po nim na załadunek do Porsgrunn gdzie załadowałem 24 tony pokryć dachowych z przeznaczeniem do Niemiec. Tego dnia zjechałem jeszcze tylko do Sarpsborga i tam spędziłem noc.

Nazajutrz po odebraniu dokumentów dojechałem do Goteborga skąd wieczorem popłynąłem do Kiel. Po zjechaniu z promu miałem już jechać do domu ale niestety człowiek który miał mnie zastąpić okazał się jakimś fantastą i nie został zatrudniony w naszej firmie. Zmuszony więc byłem, do czasu znalezienia kolejnego kandydata, pozostać na Magnumce. Pojechałem więc rozładować to co w Norwegii załadowałem. Karuzela kierowców na Magnumce zaczyna być już denerwująca. Póki nie miała ona specjalnie wpływu na moje życie jedynie mnie dziwiła ale teraz zaczyna być już uciążliwa.

Pierwsze do rozładunku był Wesendorf gdzie zrzuciłem zaledwie 4 palety. Kolejne było Hamm ale na miejscu byłem już po godzinach pracy więc noc spędziłem pod bramą firmy.

Następnego dnia rano szybki rozładunek i kolejne dwa miejsca w Kenn i Bingen. Trochę dała mi się we znaki jazda po landówkach nie swoim autem - jakoś nie mogłem się z nim zgrać i martwiło mnie jego spalanie. Po jakimś czasie było już jednak całkiem dobrze a po rozmowie z szefem okazało się, że mój wynik spalania na nim jest bardzo dobry. Zwiedzanie.




Po ostatnim rozładunku polecono mi gdzieś stanąć i czekać gdyż nie było na razie żadnego ładunku dla mnie. Dopiero koło południa dnia następnego polecono mi jechać do Mannheim na pierwszy załadunek. Po nim kolejny w miejscowości Fulda i kierunek północ.

Byłem już w kontakcie z szefem (Seniorem) który jechał już ze zmiennikiem w moim kierunku.  Pierwotnie mieliśmy się spotkać w pobliżu Kiel, później ustaliliśmy, że ze względu na to, że może mi zabraknąć czasu pracy lepiej będzie gdy spotkamy się koło Hannoweru ale jazda szła na tyle dobrze, że zmienialiśmy się na A7 w Soltau. Do domu dotarliśmy w sobotnie popołudnie.

Pełny album ze zdjęciami - https://picasaweb.google.com/101506323970992509091/040605072014?authuser=0&authkey=Gv1sRgCN3ir8GZwu6lzgE&feat=directlink

Statystyka z MAN'a