sobota, 18 czerwca 2016

Reaktywacja

Na wstępie muszę podziękować za pozytywny oddźwięk z jakim przyszło mi się spotkać po informacji o tym, że zamiaruję przestać pisać w obliczu mody na "truckerskie" blogi, videoblogi i przede wszystkim profile na twarzoksiążce. Po raz kolejny zaskoczony zostałem faktem, że są jeszcze ludzie dla których liczy się głównie słowo pisane. Nie uważam też, o czym także pisałem wcześniej, żeby to co robię było w jakikolwiek sposób szczególne, no może jedynie poza tym, że staram się nie ubarwiać i pisać poprawnie po polsku. Okazuje się, że chyba właśnie te dwie rzeczy stanowią o realnej wartości tego co robię. Coś tam jeszcze napiszę jednak ale na pewno regularności jakiejś aptekarskiej obiecać nie mogę.

Na Wadze Cieżkiej pisałem już o tym, że zmieniłem pracę. Teraz trochę rozwinę temat, choć nie za bardzo.
Byłem do tego zmuszony warunkami współpracy mojej firmy ze szwedzką spedycją dla której jeździliśmy. Wszystko się diametralnie zmieniło po otworzeniu przez nią oddziału w Polsce. Jest to naprawdę obszerny temat na osobny wpis do którego próbuję się zabrać, żeby przestrzec polskie firmy przed praktykami stosowanymi przez z pozoru profesjonalne zagraniczne, duże firmy spedycyjne. Sprawa jest jednak mocno skomplikowana a fakty o których wiem są dość niewygodne dla pewnych osób a nie zamierzam ciągać się z debilami po sądach.

W każdym bądź razie z poprzednią firmą rozstałem się z niekłamanym żalem bo z samej współpracy z szefem a moim kolegą Piotrem byłem bardzo zadowolony. Niestety przestał on mieć jakikolwiek wpływ na to co robi z nami kierowcami spedycja, więc nie mogłem zrobić nic innego jak poprosić go o zakończenie współpracy.

Nowa firma to rodzinny interes ojca i syna. Pierwszy zajmuje się transportem a drugi spedycją. Nie znam jeszcze wszystkich szczegółów ale nie są one praktycznie w ogóle istotne dla mojej pracy ani tego bloga, gdyż wszystkie pozostałe auta robią zupełnie inną pracę niż ja. Pozostali ciągają chłodnie w stałej współpracy z jedną spedycją a ja ciągam plandekę i każdy ładunek mam od kogo innego.

Z Łukaszem (synem) czyli moim obecnym spedytorem znamy się od kilku już lat a poznaliśmy się na forum wagaciezka.com. Kilka razy nawet się spotkaliśmy osobiście i utrzymywaliśmy ze sobą kontakt telefoniczny. Obserwowałem rozwój firmy jego ojca, bo on sam gdy się poznaliśmy jeszcze studiował i jeździł razem z nim ich pierwszym autem. Firma rosła w siłę, zwiększała flotę i zatrudnienie, Łukasz skończył studia i zaczął sam ogarniać pracę dla nich, dalej jednak jeżdżąc. Pierwsza propozycja pracy dla nich pojawiła się około roku temu, wtedy gdy zakupili auto którym obecnie jeżdżę. Łukasz miał już świadomość, że ciężko będzie mu zza kierownicy ogarniać pracę dla wszystkich aut. Dlatego też rozpoczęli poszukiwania kierowcy na nową jednostkę. Sprawa jak pewnie wielu z Was wie nie należy do zbyt łatwych. Kierowców brakuje a ogarniętych, doświadczonych już praktycznie nie ma.

Nie wiem dlaczego upatrzył sobie mnie bo chyba jedynie na podstawie tego co piszę ciężko jakiś wyraźniejszy obraz człowieka stworzyć ale zaczął mnie namawiać. Bez naciskania i molestowania ale dość regularnie.
Pod koniec zeszłego roku padła nawet propozycja finansowa, która to, przyznam się teraz do tego oficjalnie, pozwoliła mi wywalczyć podwyżkę w ówczesnej firmie. Powiedziałem szefowi ile Łukasz proponuje i tyle dostałem ;)

Teraz gdy po pięciu tygodniach trzymania mnie za granicą zamiast dostać ładunek do Polski dostałem kolejny do Bergen czara goryczy się przelała i zdecydowałem się odejść z dotychczasowej firmy.
Po zjechaniu do domu wystarczył jeden telefon do Łukasza i byliśmy dogadani na spotkanie w sprawie ustalenia wszystkich szczegółów przyszłej współpracy.
Nie mogę nie wspomnieć, że zostałem zaskoczony pozytywnie kilkoma rzeczami na tym spotkaniu, w tym także jeszcze lepszą propozycją finansową.
Także przejście z jednej firmy do drugiej odbyło się bardzo płynnie.
Chyba wystarczy tych szczegółów.

Pojazd który otrzymałem w użytkowanie to Volvo FH13 E6 460KM z 2015 roku o przebiegu 115000km. Nie jest to mój pojazd docelowy więc nie będę go zbyt szczegółowo opisywał bo nie ma to sensu. Dość, że jest komfortowy, dobrze wyposażony i wdzięczny a przy tym był elegancko wysprzątany przez Łukasza ;)



Przeskok jakościowy i pojemnościowy w porównaniu z poprzednią generacją jest naprawdę spory. Jeśli miałbym na siłę szukać jakiś mankamentów czy braków to brakuje mi elektrycznego szyberdachu bo póki co ciągle zapominam go zamknąć zanim ruszę.

Pierwsza trasa to wyjazd z domu czyli z Lęborka i wszystko na to wskazuje, że prawie zawsze będę wyjeżdżał z domu bo Łukasz podpisał umowę z pewną firmą spod Lęborka która zapewnia mu wyjazdy z Polski do Szwecji.


Jako, że byliśmy umówieni, że akurat w poniedziałek mogę wyruszyć dopiero po południu a auto było w serwisie Volvo w Gdańsku to przyprowadził i załadował mi je osobiście Łukasz. Około 13 zameldował się już załadowany w Lęborku, przekazał klucze i dokumenty a sam wrócił do domu.
Jak się okazało pojechał jednak z tatą w przeciwnym kierunku bo do Słupska gdyż nigdzie w Lęborku nie udało im się zakupić skanera do kopiowanie dokumentów dla mnie. Kupili w Słupsku i przywieźli mi z powrotem do Lęborka.

Prom miałem zarezerwowany ze Świnoujścia dopiero na wieczór więc z Lęborka wyjechałem około 17tej.
Pierwsze kilometry to oswojenie się z autem bo nie miałem jeszcze okazji jeździć nowym Volvo - raz kiedyś z Jeszkinem na prawym fotelu ;)

W Świnoujściu byłem około 20:30 a tam armagedon - na parkingu zero miejsca. Szwedzi mieli w poniedziałek święto i większość kierowców chciała się dostać po weekendzie dopiero dziś.  Całe szczęście że Łukasz zadzwonił, że się trochę spóźnię bo w chwili gdy wszedłem do biura Polferries zaczęto już rozdawać bilety z listy oczekujących - kolejka była naprawdę spora. Miny tych co patrzyli jak wchodzę i biorę bilet -nietęgie.


Jeszcze krótka wizyta w sklepie i wjeżdżam z marszu na prom a przede mną blond pani w czerwonym Actrosie MPII.

Na promie dość dziwnie bo czterech nas w kabinie z czego dwóch obywateli Turcji.
Następnego dnia zjazd z promu i zaledwie 10km jazdy do miejsca rozładunku. Ten szybki i sprawny mimo tego, że dwa lata nie miałem do czynienia z plandeką ale nie jest to w końcu czynność tak skomplikowana żeby ją szybko zapomnieć.
Po rozładowaniu i złożeniu szybkie przejazd do Ahus i tam załadunek płyt gipsowych i profili do nich z przeznaczeniem w dwa miejsca w okolicach Sztokholmu - Edsbro i Uppsala.
Oczekiwałem około godziny co wykorzystałem na dokończenie rozkładania się w aucie.


Załadunek dość szybki po czym wyjazd z hali i dosyć żmudne zabezpieczanie ładunku. Żmudne bo płyty ciężkie więc muszą być dobrze spięte ale trzeba uważać żeby ich nie połamać a z kolei profile lekkie i delikatne więc trzeba spinać lekko i delikatnie i to tylko w miejscach gdzie mają takie specjalne deseczki. Najgorsze jednak że ułożone są na płytach więc trzeba je spinać osobno.
Po pospinaniu ogień na tłoki. Pauza wyszła kawałek za Norrtalje, jakieś 20km od pierwszego miejsca rozładunku.
Po drodze krótka pauza w Chinach.




Poranek przywitał mnie deszczem i silnym wiatrem. Na rozładunku melduję się równiutko o 7:00. Wszystko idzie łatwo i sprawnie mimo tego, że trzeba było trochę pokombinować - część wyjąć, żeby wyjąć kolejne a później włożyć z głową z powrotem. Kumaty sztaplarkowy na wagę złota przy takich ładunkach. Dobrze, że przestało padać.

Następny rozładunek także szybki i bezproblemowy i już przy pięknym słońcu.

Kolejne zlecenie to załadunek w Kilafors z przeznaczeniem do Getyngi w Niemczech.
Na miejscu melduję się chwilę przed 13tą więc ekipa jest już po lunchu i przystępuje od razu do załadunku - drewniane listwy w 16tu paczkach - po sam sufit - 24400kg



Po konkretnym zabezpieczeniu jazda. Pauza wypada gdzieś w okolicy Linkoping.

Następnego dnia podążam w kierunku Trelleborga. Prom mam o 17:00.
Po drodze spotykam w trakcie ciężkiej pracy kolegę Klimasa ;)



Na miejscu jestem o 13:30. Automatyczna rezerwacja i wjeżdżam na terminal a około 16:30 na prom. Na promie relaks i wyciszenie.

Prom w Travemunde dokuje około 1:00 w nocy więc wyliczam, że muszę dokręcić pauzę a i nie ma sensu jechać wcześniej niż o 3:30 - cyrkluję tak żeby stawić się w Getyndze około 7:30 i żeby nie zmarnować ani minuty bo nagrany mam już kolejny załadunek i prom z powrotem do Szwecji.
Na promie trochę spałem ale nie jadłem bo na TT'ce jedzenie BEZNADZIEJNE i do tego płatne. Dlatego dokręcając oglądam sobie film i zjadam kolacjo-śniadanie.
Ruszam o 3:24 i o 7:22 melduję się na rozładunku. Szybko okazuje się, że mają gdzieś moje wyliczenia i plany bo informują mnie, że rozładunek był awizowany na 10:00. Każą ustawić się w kolejkę i czekać - okazuje się że jestem w niej czwarty.
Zaczynają rozładowywać po 11tej i to na dwa boki bo mają takie boczne wózki do rozładunków zamiast sztaplarek z długimi widłami.




W tzw. międzyczasie Łukasz przesuwa dwukrotnie godzinę następnego załadunku.
Melduję się na nim o 14:25 - Kopalnia soli w Grasleben.
Droga dojazdowa na której tekst "wjadę Ci na chatę" nabiera realnego znaczenia ;)



Załadunek bokiem 24 big-bag'ów soli kamiennej z przeznaczeniem do szwedzkiego Kristiantad.
Po załadunku zwyczajnie nie chce mi się już jechać bo nie śpię od północy a i do końca dobowego czasu pracy mam zaledwie 45 minut więc decyduję się zostać na noc pod kopalnią. Była to bardzo dobra decyzja bo na spokojnie poszedłem się wykąpać w kopalni po czym przeszedłem się do sklepu po świeże pieczywo, zjadłem kolację i położyłem się w ciszy i spokoju spać.



Żeby zdążyć na poranny prom z Travemunde pobudka o 3:00 i o 3:30 wyruszyłem z Grasleben. Na miejscu byłem kwadrans do dziewiątej. Jakoś wolno szedł załadunek na prom i odstałem chyba ze dwie godziny zanim mnie nań wpuścili.
Na promie relaks i mecz Walia-Słowacja w TV na rozpoczynających się właśnie Mistrzostwach Europy w Piłce Nożnej.

Po promie krótki dojazd do Kristiantad . Okazało się, że pod firmą nie ma miejsca na parkowanie więc decyduję się na parking przy jednej ze stacji paliw.
Sobota ma się ku końcowi więc nie robię już nic poza obejrzeniem filmu .
Niedziela to ogarnięcie auta wewnątrz i zewnątrz, spacer i odpoczynek.

Rozładunek zaczynam w poniedziałek dopiero po dziewiątej bo kolejny załadunek mam zaplanowany na 12:30 w Ahus które położone jest zaledwie 20km od Kristiantad.

Po zrzuceniu soli jadę do Ahus i liczę jednak na szybsze załadowanie - niestety nic z tego. Pager dzwoni 12:33. Załadunek i spinanie jednak szybsze niż ostatnio bo tym razem same płyty bez profili. Po spięciu korzystam z firmowego prysznica gdyż znów piękna pogoda a ze mnie się leje ;)
Ruszam i za pierwszym zakrętem spotykam kolegę z poprzedniej firmy który czeka na załadunek w sąsiedniej firmie. Chwila pogawędki i jazda na północ po czas goni.
Pauza wychodzi w miejscu obu rozładunków czyli w Knivsta.

Następny dzień to najpierw rozładunek na budowie domków a reszta w markecie budowlanym.



Kolejny załadunek to Trosa. Niestety okazuje się, że zlecenie wystawiono omyłkowo na towar który będzie gotowy dopiero za dwa dni. Więc niepotrzebnie tu przyjechałem.

Kolejne jest Norrkoping gdzie ładuję części do maszyn rolniczych. Miałem załadować w trzy miejsca. Poszedłem do biura, dali mi trzy dokumenty. Podjechałem pod magazyn, załadowali trzy ładunki. Pojechałem. Ujechałem jakieś 100km i dzwoni Łukasz z zapytaniem:
- Tle masz ładunków i dokąd?
- Trzy w tym dwa do Ostersundu i jeden do Overhornas - odpowiadam
- Ok. Czytaj odbiorców z CMR bo coś zostało w Norrkoping

Wyczytałem i się okazało, że dorzucili jeden ładunek którego nie było w zleceniu a nie załadowali tego który był. Ja nie spojrzałem dokładnie na odbiorców a liczba ładunków i dokumnetów się zgadzała więc czujność została uśpiona. 100km powrotu. Mój błąd.
Na miejscu okazało się, że w biurze dano mi dokumenty do załadunku maszyn z placu a w innej przegródce zostały jeszcze jedne do pięciu palet które stoją w magazynie na rampie.
Po załadowaniu brakujących 5ciu palet powrót na trasę i nadrabianie zaległości.
Pauza wypadła kawałek za Gavle.

Następnego dnia rozładowuję trzy miejsca w Ostersundzie i dojeżdżam na czwarte w Overhornas. Niestety ostatnia firma pracowała tylko do 17tej a ja dojeżdżam 20 minut po. Chwilę po zaparkowaniu podjeżdża do mnie czarny citroen w którym siedzi, jak się okazauje właściciel firmy który po zerknięciu w dokumenty informuje mnie, że za chwilę podeśle swojego syna który mnie rozładuje - elegancko bo będę mógł jeszcze podlecieć w kierunku kolejnego załadunku.
Po około 15tu minutach pojawia się ów syn i dosyć szybko i sprawnie rozładowuje ostatni z moich ładunków.



Po wszystkim jadę jeszcze 1,5 godziny a pauzuję około 40km przed Umea na parkingu obok nadmorskiego campingu - nie mogę odmówić sobie choćby zamoczenia rąk w morzu.



Na campingu taki oto klasyk w roli campera.



Następnego dnia ruszam na załadunek do miejscowości Bygdsiljum.
Po drodze jakieś 30km od celu zaczyna się szutrówka. Na koniec świata mnie wysłali po raz kolejny.



Okazało się że to tylko 15km takiej drogi bo skrót jakiś Ttomek wynalazł.
Na miejscu ładuję 24t drewna z przeznaczeniem do Belgii.
Załadunek szybki bo ładowacze mają zaraz przerwę a po niej zebranie. Zabezpieczanie ładunku już nie takie szybkie bo jestem zmuszony otworzyć nawet dach żeby założyć odpowiednio pasy i wszystko sprawnie zabezpieczyć. 



Po załadunku do E4 dojeżdżam już tylko po asfalcie 8km dłuższą drogą. Dalej jazda na południe. Pauza wychodzi w Gavle.
Podobają mi się te cyferki ;)



Rano start tak by przez Sztokholm jechać w godzinach kiedy nie ma tam korków. Pauza 45g wychodzi w Orkelljunga skąd to piszę.

Sobota najpierw leniwa bo śpię do bólu a po śniadaniu czyli w porze obiadowej ;) idę na spacer do miasta po świeże pieczywo.
Po drodze spotykam takiego oto "smutka". Marzy mi się taki klasyczny kamper.



Maszeruję około 6km.



Po powrocie obiad i odpoczynek.



Prom z Trelleborga w niedzielę o 22:00.

ps: Jeśli kiedykolwiek zostaniecie szarpnięci przez innego kierowcę to możecie być pewni że jest to kierowca ciężarówki Volvo  który próbuje uruchomić swoje auto. Tak przynajmniej mówi instrukcja ;)