niedziela, 18 stycznia 2015

Ostatki 11.08-11.10.2014

Kolejny wyjazd w trasę nastąpił 11 sierpnia i miał być chyba jednym z najdłuższych z dotychczasowych w tej firmie. Stać się tak miało ze względu na to, że następne wolne chciałem mieć dłuższe bo aż dwutygodniowe - zaplanowany miałem wyjazd z rodziną na krótką wycieczkę do Szwecji, wizytę w rodzinnym Łobzie jak i kilka zadań które musiałem wykonać w domu. Dlatego też ustaliłem z szefostwem, że pojadę na cztery tygodnie po których odpocznę dwa tygodnie w domu.

Wyjazd nastąpił w poniedziałek. Auto miało być w Szczecinie i tam miałem do niego wsiąść. Na miejscu byłem około godziny 15:00. Po przepakowaniu się i przejęciu auta ruszyłem do Świnoujścia skąd miałem popłynąć do Szwecji. Jak zwykle prom nie był zarezerwowany na konkretną porę a jedynie na pierwszy na którym znajdzie się dla mnie miejsce. Stąd też zmuszony byłem przed odpłynięciem każdego z nich pilnować swojej kolejki na liście oczekujących. W Świnoujściu byłem o godzinie 16:00 a przed odpłynięciem zaplanowane miałem jeszcze umycie zestawu.

Do myjni kolejka, do promu też muszę stanąć w kolejce - ciężka sprawa.  Z pomocą przyszedł  mi jednak niezawodny ostatnio, kolega Adam mieszkający w Świnoujściu, który to przyjechał do mnie do myjni, zabrał moje CMR'y i pojechał na terminal, do biura armatora by wpisać mnie na listę oczekujących i ewentualnie wziąć bilet na najbliższy prom. Po umyciu zestawu zaparkowałem na parkingu terminala i udałem się z Adamem na zwiedzanie okolicy bo oczywiście na pierwszy prom nie było żadnych szans się załapać - o ile dobrze pamiętam byłem 94 na liście. Adam z wprawą godną akredytowanego przewodnika turystycznego pokazywał mi budowę gazoportu i parę innych ciekawych miejsc w tej części Świnoujścia.





Po wycieczce i spełnieniu tradycyjnej prośby Adama o możliwości posiedzenia chwilę za kierownicą TIR'a, udał się on na kolejną z jego licznych imprez a ja natomiast zająłem się układaniem rzeczy w aucie, przerwanym przez wizyty w biurze armatora. Załapałem się dopiero na czwarty z kolei prom - odpływający o 1:00 w nocy do Trelleborga.

Następnego dnia po zjechaniu z promu ruszyłem od razu w stronę Norwegii. Po drodze otrzymałem instrukcje, że mam od razu jechać na rozładunek, nie zajeżdżając do Sarpsborga, gdyż nie ma takiej potrzeby. Naczepa załadowana była pociętym na kawałki oszlifowanym marmurem i granitem przeznaczonym do firmy z miejscowości Krokleiva. Na miejsce dotarłem około godziny 23:00, jednakże pod firmą nie było miejsca by spędzić tam noc. Zmuszony byłem cofnąć się kawałek by zaparkować na przydrożnym parkingu.

Następnego dnia rano dość szybko rozładowano owe kamienie. Dziwiło mnie, że Norwedzy mający swoje zasoby marmuru i innych kamieni kupują go we Włoszech. Okazało się jednak, że nie jest to wcale włoski kamień a norweski który wcześniej wysłany był do Włoch jedynie celem pocięcia i oszlifowania. Zdziwieniu nie było więc końca, gdyż ciężko mi zrozumieć, że opłaca się wysyłać marmur z Norwegii do Włoch tylko po to by został tam pocięty. Okazało się jednak, że jak najbardziej się to opłaca i co więcej wysyła się go również nawet do Chin w tym samym celu statkami. Jest to tańsze a na statek wchodzą takie bloki których nijak nie przetransportowano by drogą. Kurioza transportu odcinek 1679.

Po rozładunku udałem się do miejscowości Fredrikstad gdzie załadowałem się znów bielą tytanową z przeznaczeniem do Halle w Niemczech. Wszystko poszło tego dnia szybko i sprawnie, więc już o 17:17 byłem w Goteborgu i po odebraniu biletu oczekiwałem na wjazd na prom do Kiel.

Następnego dnia spokojnie jechałem sobie w kierunku miejsca przeznaczenia. Na miejscu byłem chwilę po godzinie 17:00 i nie spodziewałem się, że rozładunek będzie jeszcze możliwy tego samego dnia. W firmie zastałem jednak jednego z magazynierów którego to udało mi się przekonać do tego by mnie rozładował tego dnia.  Jako, że byłem w stałym kontakcie ze swoim spedytorem prowadzącym to gdy go poinformowałem o tym, że już mnie rozładowują po około godzinie przysłał mi adres załadunku bym mógł w jego kierunku ruszyć tego samego dnia. Czas oczekiwania na smsa wykorzystałem na wizytę w jednej z pobliskich knajpek gdzie zakupiłem sobie całkiem przyzwoitego falafla.

Pierwszy z załadunków następnego dnia to miejscowość Detmold, gdzie załadowano mi sporych rozmiarów piec z przeznaczeniem do kotłowni jednego z norweskich szpitali. Następnie był Hamburg gdzie doładowałem kilkanaście big-bagów suszonej kawy (nie palonej czyli zielonej). Po wszystkim udałem się do Travemunde skąd popłynąłem do Trelleborga.

Następny dzień to jedynie trasa Trelleborg-Sarpsborg i zjazd na bazę na pauzę weekendową, gdyż była to już sobota.

W poniedziałek ruszałem dopiero po południu. Najpierw zrzuciłem na magazynie spedycji ów wspomniany wcześniej piec i przeostrożnie ruszyłem do Oslo. Dlatego ostrożnie bo piec miałem załadowany w przedniej części naczepy a kawę w tylnej. Po wyładowaniu pieca okazało się, że nie ma możliwości przesunięcia big-bagów do przodu, gdyż worki są za wysokie i można byłoby to zrobić jedynie przez otwarty dach przy użyciu dźwigu. Zmuszony więc byłem przejechać około 100km z prawie całkowicie odciążonymi kołami napędowymi a dociążonymi osiami naczepy. Nie muszę chyba wyjaśniać jak wolne i precyzyjne musiało być pokonywanie każdego zakrętu i ronda tym bardziej, że tego dnia padał deszcz.
Na miejsce rozładunku czyli palarnie kawy w porcie w Oslo dotarłem bez szwanku dla siebie, auta i ładunku. Rozładunek następował przy otwartym dachu bo inaczej się nie dało.

Po rozładunku wróciłem do Sarpsborga, gdyż nie było dla mnie na tą chwilę żadnego załadunku. W norweskich firmach ciągle trwały wakacje, więc spore problemy ze znalezieniem czegoś konkretnego.
następnego dnia zrobiłem jedynie malutki przerzut w Sarpsborgu - przewiozłem pięć palet z jednej firmy do magazynu naszej spedycji.

Następnego dnia rankiem załadowałem się w kombinacie chemicznym z Sarpsborgu jakimiś barwnikami z przeznaczeniem do miejscowości Glothe w Niemczech. Po odebraniu dokumentów celnych w spedycji udałem się od razu na prom do Goteborga.

Po zjechaniu z promu w dniu następnym skierowałem się na południe Niemiec. W Glothe byłem około godziny 16:00 i wydawało się, że rozładunek nie będzie już możliwy tego samego dnia. Okazało się jednak, że magazyn pracuje do godziny 18:00 i po chwili oczekiwania mogłem podstawiać się pod rampę. Jako, że już wyjeżdżając z Norwegii wiedziałem dokładnie co będę ładował na powrocie, to po rozładunku w Glothe od razu pojechałem w kierunku Bielefeld, gdzie czekały już na mnie profile aluminiowe.

Po załadowaniu następnego dnia profili w Bielefeldzie ruszyłem na północ. Po drodze okazało się, że na prom z Kiel nie zdążę w związku z czym pojechałem do Travemunde skąd o 22:00 odpłynąłem do Trelleborga.

Następny dzień to sobota więc po pokonaniu trasy Trelleborg-Sarpsborg rozpocząłem pauzę weekendową.
W poniedziałek po rozładunku profili w magazynie spedycji udałem się na załadunek do Fredrikstad. Załadowano mnie 24 big-bag'ami bieli tytanowej z przeznaczeniem do Duisburga. Tym razem nie musiałem wracać do Sarpsborga po jakiekolwiek dodatkowe dokumenty, gdyż wszystko miałem już wcześniej przygotowane, więc mogłem od razu jechać do Goteborga. Po dojechaniu na miejsce i odebraniu biletu spokojnie oczekiwałem na swoją kolej do wjazdu na prom. Na promie spotkałem kilku znajomych jeżdżących pod tą samą spedycją. Okazało się, że dwóch z nich załadowało dokładnie to samo co ja i jedzie w to samo miejsce. Miałem więc towarzystwo przez całą drogę do celu.

Następny dzień upłynął na jeździe w konwoju trzech aut. Pogawędki na CB o wszystkim i o niczym sprawiły, że czas szybko mijał. Około godziny 17:30 dotarliśmy do Duisburga. Rozładunek musiał więc się odbyć dopiero następnego dnia. Pora była dość młoda a, że miejsce rozładunku położone jest niezbyt daleko od nieprzemysłowej części miasta, to udaliśmy się do niej spacerkiem na mały rekonesans. Po drodze zaliczyliśmy drobne zakupy i wizytę w tureckiej knajpce - ja zjadłem oczywiście falafelka a koledzy po kebabie. W drodze powrotnej zaczęło dość intensywnie padać więc resztę dnia spędziliśmy już w swoich autach.

Następnego dnia rano prawie, że jednocześnie stanęliśmy pod rampami i rozładowaliśmy swoje naczepy. Dość szybko po rozładunku każdy z nas otrzymał nowe dyspozycje załadunkowe więc rozjechaliśmy się każdy w swoją stronę. Ja tym razem zaliczyłem aż pięć różnych miejsc choć załadowałem się tylko w czterech.
Pierwszy był Dusseldorf gdzie po dość długim oczekiwaniu załadowałem kilka paczek stalowych rur, później była dość dziwnie położona firma w Wuppertal gdzie dołożono mi mosiężne pręty.



Kolejny był Dortmund gdzie miałem doładować stalowe liny lecz na miejscu okazało się, że w firmie nie ma już praktycznie nikogo oprócz kilku konserwatorów sprzętu i jednego z pracowników biura który to poinformował mnie, że jeśli mam cokolwiek załadować to muszę poczekać do następnego dnia. Jednakże instrukcja jaką otrzymałem od spedytora prowadzącego nie przewidywała takiej opcji - jeśli nie załadują to mam jechać dalej.

Pojechałem więc dalej do Bielefeldu gdzie następnego dnia rano załadowano mi kilka stelaży z aluminiowymi profilami. Ostatni z załadunków to Munster gdzie dołożono mi kilka metalowych rur.
Po tym wszystkim udałem się już prosto do Travemunde skąd popłynąłem do Trelleborga.

Po pokonaniu trasy Trelleborg- Sarpsborg i zjechaniu na bazę spedycji rozpocząłem weekendową pauzę.

W poniedziałkowy ranek rozładowałem na magazynie spedycji cały ładunek z Bielefeldu czyli profile, kilka kilometrów dalej również w Sarpsborgu większość ładunku w postaci rur i prętów a w ostatnim miejscu w Langhus zrzuciłem wszystko to co pozostało. Tego samego dnia udało się jeszcze załadować w Sarpsborgu celulozą z przeznaczeniem do Freiburga, a także zdążyć na prom odpływający z Goteborga.

Kolejny dzień to naprawdę nieszczególna jazda z Kiel na południe Niemiec. Pauza wypadła gdzieś przed Frankfurtem na którymś z kolei, zapełnionym do granic możliwości, parkingu gdzie udało się jednak jakoś gdzieś dokleić.

Po rozładunku następnego dnia we Freiburgu ruszyłem na kolejne załadunki.
Pierwszy z nich to francuskie Bergheim i winnica w której musiałem zaczekać do momentu zakończenia przerwy śniadaniowej którą wykorzystałem na śniadanie i spacer po malowniczej miejscowości.



Następny załadunek to kolejna winnica. Tym razem w Mertzwiller. Kolejne było Petersbach  do którego prowadziła dość kiepska droga której sześćdziesiąt kilka kilometrów pokonywałem ponad półtorej godziny a gdy już wreszcie tam dotarłem okazało się, że mój ładunek jest w Bordeaux (sic!)
 Pojechałem więc do Saarwellingen gdzie do wcześniej załadowanego wina dołożyłem 10 palet masy bitumicznej w blokach.

Gdyż już zapinałem naczepę dostałem sms z informajcą o tym, że będę musiał odwiedzić jeszcze jedno miejsce by załadować dwie palety. Rozmieszczenie dotychczasowego ładunku uniemożliwiało kolejne dlatego też zmuszony byłem poprosić operatora sztaplarki o inne rozmieszczenie palet z masą bitumiczną. Znów rozpięcie plandeki, ściągnięcie desek i kłonic oraz pasów, przeładunek, zapięcie pasów, założenie kłonic i desek oraz spięcie plandeki.

Ostatni z załadunków to miejscowość Florsheim gdzie zmuszony już byłem zaczekać na załadunek do następnego dnia.
Rankiem okazało się, że załadować mam... półtorej tony pierza. Załadowałem 90 sporych worków będących w istocie poduszkami ;) Największy szok jednak przeżyłem gdy wszedłem do biura firmy. Hall wskazywał, że właściciel firmy jest dość majętnym człowiekiem a majątek ów w sporej chyba mierze wykorzystuje na chore hobby, za jakie uważam polowania na dzikie i egzotyczne zwierzęta. W centralnym miejscu przy schodach umieszczone było popiersie żyrafy (tak nie pomyliłem się) które zrobiło na mnie dość tragiczne wrażenie. Oprócz niej znajdowały się tam poroża bawołów, jeleni, łosi, kozic i wielu innych gatunków a także stolik zrobiony z nóg jakiegoś bliżej nieznanego mi parzystokopytnego z krzesełkami ze słoniowych nóg, wypchane niedźwiedź, małpa, dzik i gęsi a w pseudostawku dość spory żółw - tym razem żywy. MAKABRA. Odebrałem dokumenty i opuściłem firmę z nadzieją, że nigdy więcej do niej nie będę musiał wracać.




Po drodze do Travemunde zmuszony byłem odwiedzić agencję celną na granicy holendersko-niemieckiej by na niej zrobić odprawę celną wszystkich ładunków.

Następnego dnia dotarłem już około 8 rano do Travemunde i popłynąłem do Trelleborga dziennym rejsem. Z promu zjechałem około 19:30 (dziwny rejs przez Rostock) i od razu ruszyłem do Sarpsborga do którego dotarłem o trzeciej w nocy w niedzielę.

Niedziela upłynęła z słodkim lenistwie.

W poniedziałkowy ranek rozpocząłem maraton rozładunków który objął magazyn spedycji-Mysen-Sandvika-Vestby-Sarpsborg i na zakończyłem dojazdem do szwedzkiego Saffle na załadunek.

Następnego dnia tylko załadunek papieru w Saffle i dojazd do Goteborga na prom do Kiel.
Kolejny to jazda na południe Niemiec i przecinka do Francji do miejscowości Ensisheim gdzie rozładowałem papier. Po rozładunku od razu na załadunek do Andlau a po nim dyspozycja do miejscowości Roermond w Holandii.

Na ów holenderski załadunek stawiłem się następnego dnia rano. Załadowałem tam matę gumowo-piankową służąca jako podkład pod bieżnię na nowobudowane stadiony. Na miejscu okazało się, że ładuje się nas tam aż dziewięciu i pod koniec miesiąca będzie jeszcze partia dla trzynastu aut.
Po załadunku odprawa na De Lutte i następnego dnia zjazd do Kiel i do domu.

By zachować pewien porządek zmuszony jestem dopisać jeszcze kilka zdań w tym miejscu. Jak napisałem na początku tej relacji pojechałem w tę trasę na dłużej bo i dłużej miałem zostać później w domu. Taka była umowa z szefostwem.

W trasie byłem bez przerwy od 11 sierpnia do 13 września po czym w domu miałem spędzić pełne dwa tygodnie. Niestety stało się tak, że po siedmiu dniach zadzwoniono do mnie z informacją o tym, że następnego ósmego muszę jechać w kolejną trasę. Nie spodziewałem się tego, nie byłem na to gotowy ani nie miałem na to ochoty - tak po prostu po ludzku, chciałem jeszcze pobyć w domu, tym bardziej, że w ciągu mijającego tygodnia w domu byłem dwa dni, gdyż zdarzyły się w tym czasie dwa pogrzeby (o jednym z nich napiszę kiedyś konkretniej) a na samym początku wyjazd do Szwecji. Rozmowa z szefostwem niestety nie odbyła się w atmosferze w jakiej zwykła była się odbywać ale koniec końców mogłem zostać w domu do końca tygodnia. Niestety po upłynięciu kolejnych 24h godzin zadzwoniono do mnie znów i oznajmiono, że albo pojadę w tę trasę albo mam sobie szukać innej firmy. Pojechałem.
Przed wyjazdem odbyłem jeszcze jedną dość dziwną rozmowę z szefem która chyba przelała czarę goryczy. Będąc już w trasie przemyślałem wszystko bardzo dokładnie i zdecydowałem się złożyć wypowiedzenie. Nie będę się wdawał w szczegóły bo nie ma to specjalnie sensu ale nie będę też krył, że poczułem się potraktowany poniżej pewnego poziomu i stąd ta decyzja. Nie ukrywam też, że podjąć mi ją pomogła pewna propozycja którą otrzymałem jakiś czas wcześniej.
Sama decyzja póki co okazuje się być dobrą.
Okres wypowiedzenia w trasie to Niemcy-Holandia-Norwegia-Szwajcaria-Francja-Norwegia-Niemcy-Polska i Pożegnanie z dotychczasową firmą.

Tekstu nie będzie - będą jedynie zdjęcia.





Statystyka:



W domu posiedziałem pięć dni i pojechałem już w kolejną trasę w nowej firmie ale o tym za jakiś czas.
Zdjęcia -
https://picasaweb.google.com/101506323970992509091/OstatkiWAtlasie?authuser=0&authkey=Gv1sRgCJDNocqllreC5QE&feat=directlink

Na zdrowie ;)



DOBRANOC...