niedziela, 26 lutego 2017

Pierwsza trasa w 2017 roku. Uważaj na łosie ;)


Pierwszy tegoroczny wyjazd to trzeci stycznia i szybkie, awaryjne kółko do Szwecji i z powrotem. Wyjazd dość niespodziewany i tylko po to żeby ściągnąć jedno z naszych auta do Polski po wypadku z królem skandynawskich lasów czyli łosiem.
Nie ma specjalnie więcej o czym pisać, lepiej obejrzeć zdjęcia.









 


 Wyjazd z Gdyni z kolegą Krzyśkiem, jego Dafem. Prom z Gdyni do Karlskrony. Dalej do Helsingborga gdzie stało uszkodzone Volvo. Przesiadka doń i powrót do Karlskrony na prom do Gdyni. Z Portu tylko zjazd na serwis i jeszcze kilka dni wolnego.


Właściwy wyjazd to ósmy stycznia, niedziela. Łukasz otrzymał informację, że towar punkt 00:00 w poniedziałek będzie gotów do załadunku w Kwidzynie. Ania odwiozła mnie swym żółtym pociskiem do Gdyni gdzie stało auto. Ciężko się było zmieścić do jej auta  (moje poszło w końcu do blacharza) ale jakoś daliśmy radę. W Gdyni zameldowaliśmy się około 20tej. Szybko przerzuciłem klamoty do Volva i pożegnałem moją miłość. Pogoda dosyć kiepska bo zimno, ślisko i śnieżnie.
Pogadałem jeszcze chwilę z Łukaszem po czym i jego pożegnałem żeby się spokojnie rozpakować i ulokować wszystko na swoje miejsca w aucie.
Z Gdyni wyjechałem punkt 22:00 żeby na spokojnie dojechać do Kwidzyna do północy.
Na miejscu byłem kwadrans przed czasem. Poszedłem się zarejestrować. Bardzo sympatyczna pogawędka o muzyce z Panią dyspozytorką na bramie. Okazało się jednak że mój ładunek nie jest jeszcze gotowy i raczej na pewno do rana nie będzie. Dobranoc więc.

Następnego dnia ładunek nie był gotowy ani o 7mej ani godzinę później, ani o 9tej. Dopiero około południa zmieniono dyspozycję i znaleziono inny ładunek  który jednak jechał praktycznie w to samo miejsce co poprzedni.
Najpierw jednak kontrola auta, wjazd, odbiór dokumentów i wyznaczenie rampy. Rampa zajęta. Jak się zrobiła wolna to była 13:15 i zostałem poinformowany, że w 45 minut nie da się auta załadować - bo o 14:00 zmiana warty następuje.
Około 14:15 zaczął się załadunek. Jak było do przewidzenia trwał krócej niż 45 minut, więc można było, tylko po co? Czas pracy kierowcy to nie ważny jest. Ważny jest czas pracy magazyniera. Najważniejszy.
W trakcie tego oczekiwania i załadunku uciąłem sobie pogawędkę z rumuńskim kolegą ładującym na sąsiedniej rampie. Bardzo sympatyczny gość, w dodatku świetnie mówiący po Polsku - opowiadał, że od ponad 15 lat jeździ z Rumunii tylko do Polski i z powrotem.
Po załadunku odbiór dokumentów, kontrola wyjazdowa, zabezpieczenie ładunku oraz zrzucenie lodu z dachu naczepy i kierunek Świecko. Tuż przed północą zajechałem na miejsce, zatankowałem, zaparkowałem i dobranoc.

Następnego dnia ruszyłem z tego oto miejsca chwilę po 11tej.



Droga dość spokojna i leniwa jednak tylko do berlińskiego ringu na którym wydarzył się jakiś konkretny wypadek - nawigacja informowała o prawie półtoragodzinnym opóźnieniu. Zdecydowałem się więc na objazd korka przez Poczdam.




Dalej już było spokojnie. Co jakiś czas mijałem jedynie zbliżające się do Polski wojska amerykańskie.



Pauza około 21szej jakieś 15km od miejsca rozładunku (wcześniej wybadałem, że nie ma możliwości stania pod firmą).

Następnego dnia chwilę po ósmej rano stałem już pod rampą i odbezpieczałem ładunek. Wszystko poszło szybko i sprawnie.



Następny załadunek to miejscowości Venlo - około 15ton owsianych otrąb, które normalnie dodawane są do produkcji płatków śniadaniowych. Te były jednak przeterminowane i zakupione zostały przez szwedzkiego rolnika jako dodatek do paszy dla krów.
Wchodzę na rampę a tam klatka ;)



Widok z klatki.



Jednak mnie wpuścili.



Trasa z Venlo do Travemunde spokojna i bez przygód.
Spotkany po drodze klasyk.



Prom miałem zarezerwowany dopiero na 2:30 w nocy a jako, że mocno wiało tej nocy to przypłynął z półtoragodzinnym opóźnieniem. Mój rejs był jednak bardzo spokojny.

Następnego dnia rozładunek w miejscowości Vomb a raczej na farmie położonej jakieś 5km od Vomb.
Droga dojazdowa.



Błoto, brud, smród - jak to na farmie.
Tyle, że w oddali wystrzały armatnie, przelatujące helikoptery i odrzutowce - okazało się że niedaleko jest poligon.




Po rozładunku trochę kiepsko było z wyjazdem po tym błocku.
Następna dyspozycja to aż trzy załadunki - w Lomma, Forslov i w Grevie. Trochę pomieszane to wszystko było więc przy rozładunkach będzie trochę zabawy. Po załadowaniu ostatniego ruszyłem w kierunku Uppsali bo tam miałem to wszystko rozładować. Tego dnia udało się dojechać w okolice Norrkoping.

Następny dzień to cztery rozładunki w Uppsali - na szczęście wszystkie dość blisko siebie. Ostatni niestety wypadł już po godzinach urzędowania ale udało się załatwić, że firma na której zrzucałem wcześniej również i tu dostarczy ów towar.
Ostatnia zrzutka już o zmierzchu.



Po wszystkim zjazd do Norrkoping i załadunek 24 ton drewna z przeznaczeniem do Francji ale z dla mnie z rozładunkiem w Helsingborgu.



Po załadunku zjazd na ulubiony parking i pauza weekendowa. Spokój cisza i odpoczynek.
Przy przeglądaniu auta znalazłem taką oto metryczkę mojego Volvo która to przeczy pewnej polskiej teorii o tym że nie ma takiego modelu Volvo jak FH13.


W czasie weekendu okazało się, że z wewnętrznej lewej opony ciągnika schodzi powietrze. Powoli ale jednak schodzi. Po pauzie, dopompowanie i zjazd w niedzielny wieczór do Helsingborga.

W poniedziałkowy ranek znów dopompowanie a po nim rozładunek i załadunek w tej samej firmie. Jedno drewno przeznaczone do Francji zrzucone a inne przeznaczone do Niemiec załadowane.



Po wszystkim wizyta w serwisie opon (pęknięty, przerdzewiały wentyl) i zjazd do portu w Malmo. W Malmo zjechałem się z kolegą z firmy Darkiem który też płynął do Niemiec i jechał w ten sam rejon co ja. Więc na rejs i nockę jazdy miałem kompana. Z promu zjechaliśmy o 1szej w nocy więc kompania jak najbardziej wskazana.
Wspólne tankowanie.



Następny dzień to trzy zrzutki. Najpierw Hilden, potem Euskirchen gdzie znów spotkałem się z Darkiem - rozjechaliśmy się wcześniej ale on trafił na korek tak wielki, że ja zdążyłem w tym czasie dojechać na swoje pierwsze miejsce rozładunku, rozładować i dojechać na drugie gdzie natknęliśmy się na siebie wjeżdżając do miejscowości.
Dymy.



Trzecie miejsce rozładunku to Meckenheim.




Wszystko poszło na tyle szybko i sprawnie, że bez problemu dojechałem jeszcze na załadunek do Ransbach. Niestety załadować już się nie udało i nockę spędziłem pod bramą firmy.


Następnego dnia załadunek i kierunek Travemunde. Na miejscu zameldowałem się około 20:30.
Prom do Malmo.
Niewyraźny Szatan \m/




Następnego dnia rozładunek w Bjuv w cegielni. Jakoś tak dosyć często mi się zdarza, że gdy zajeżdżam na różne firmy, w różnych miejscach Europy to trafiam akurat na przerwy śniadaniowe. Tutaj też tak było a jako że na promie śniadania nie jadłem bo nie chciało mi się wcześniej wstawać to zjadłem je właśnie teraz. Jak się później okazało była to w tej trasie praktycznie reguła.
Po śniadaniu rozładunek i oczekiwanie na kolejne dyspozycje. W międzyczasie rozmawiałem telefonicznie z kolegą Mateuszem z mojego rodzinnego Łobza, który również tego dnia rozładowywał w tej okolicy. Zjechaliśmy się więc celem pogadania. Oczywiście fotka zestawów rzecz obowiązkowa.



Około południa otrzymałem informację o załadunku na lotnisku w Sturup. Na miejscu okazało się, że będę ładowany z przeznaczeniem na lotnisko w belgijskim Liege a docelowo ładunek ów trafić ma aż do Nigerii.



Załadunek dość szybki i sprawny. Obyło się bez zabezpieczania by były to jakieś lekkie elementy anten telekomunikacyjnych. Jedyne co musiałem zrobić to rozciągnąć linki celne i założyć plombę.
Po wszystkim zjazd do Trelleborga skąd popłynąłem do Travemunde.

Po zjechaniu z promu zmuszony byłem dokończyć pauzę dobową gdyż była przerywana. Z Travemunde wyjechałem kwadrans po 3ciej w nocy.
Trasa do Belgii dosyć spokojna i o dziwo niezbyt męcząca mimo zarwanej nocy.
Na lotnisku w Liege zameldowałem się o 11:30 i znów trafiłem na przerwę ;)

Po rozładunku zjechałem sobie na parking pryz stacji benzynowej z drugiej strony lotniska i czekałem na kolejne dyspozycje. Niestety tego dnia już żadne nie przyszły i zostałem na tym parkingu do końca weekendu. Pogoda na weekend, mimo niskich temperatur bardzo ładna bo cały czas świeciło słońce. W sobotnie popołudnie zaparkował koło mnie polski kolega - bardzo sympatyczny, więc miałem z kim pogadać.
Wchodzisz sobie do łazienki celem wykąpania i jest całkiem sympatycznie i czysto.



Pod warunkiem, że nie spojrzysz na sufit ;)



W niedzielne popołudnie Łukasz przysłał mi adres załadunku, więc po zakończeniu pauzy weekendowej udałem się pod wskazany adres. Na miejscu czyli w nadgranicznej miejscowości Tuddern byłem zaledwie po godzinie jazdy. Miejsca do zaparkowania za bardzo nie było ale udało się przytulić do płoty pobliskiej firmy tuż obok hiszpańskiego zestawu który, jak się później okazało, również oczekiwał na załadunek w tej samej firmie.

Rankiem okazało się również, że ów Hiszpan stoi w tym miejscu od piątku a od soboty w zimnym aucie bo padły mu akumulatory. Od razu zaproponowałem mu odpalenie z kabli.
Po akcji okazało się, że firma dalej jest zamknięta a była już godzina 9:00. Zadzwoniłem do Łukasza a ten po chwili poinformował mnie, że załadunek przewidziany jest dopiero na godzinę 11:00 - nie ukrywam, że trochę to było słabe, że nas o tym wcześniej nie poinformowano bo żeby odpalić hiszpańskiego kolegę musiałem się podstawić do jego auta czyli rozpocząć dzień pracy tacho.
Około 9:30 przyjechał magazynier - pochodzący z Polski. Okazało się, że nie jest to żadna firma a tylko i wyłącznie magazyn w którym przechowywana jest guma do produkcji opon samochodowych.



Najpierw załadowano Hiszpana a później mnie w międzyczasie rozładowując dwukrotnie auto dowożące gumę z fabryki. Wszystko to sprawiło, że z załadunku wyjechałem dopiero około południa
Tego dnia udało się dojechać w okolice Horsens w Danii.

Następnego dnia rozładowałem się w fabryce opon w Lasby.




Po rozładunku jakiś problem był z załadunkiem a dokładniej mówiąc nie było żadnego. Dopiero po południu Łukasz przesłał mi dyspozycję na następny dzień więc jedyne co zrobiłem to podjechałem bliżej miejsca załadunku.

Następnego dnia załadowałem się najpierw w magazynach JYSK w Uldum.



Drugi załadunek to Horsens a rozładowałem to wszystko w Glostrup na przedmieściach Kopenhagi.
Po rozładunku dojechałem do miejscowości Holmegaard gdzie miałem się ładować w hucie szkła następnego dnia.

Rano taka oto nowa "królowa" zaparkowała koło mnie ;)



W biurze okazało się, że mój ładunek nie jest w Holmegaard a w zewnętrznym magazynie w Vordingborg - oddalonym od fabryki o 60 kilometrów. Tam z kolei okazało się, że mają jeszcze jeden magazyn ale na szczęście już tylko dwa kilometry dalej. Tylko w tej chwili akurat mają przerwę śniadaniową ;)
Po przerwie przyjechał magazynier który polecił wjechać na halę i zaczął się załadunek.





Po wszystkim ogień na tłoki w kierunku Szwecji.
Po drodze zjechałem się z moim ulubionym kolegą Adamem.




Jechaliśmy razem w stronę Sztokholmu do okolic Mjolby gdzie musieliśmy się rozstać.



Jako, że pod firmą w której miałem się rozładowywać nie ma miejsca na parkowanie to musiałem zatrzymać się na noc gdzieś w pobliżu. Wypadło ma parking leśny kilka kilometrów przed Kopparberg. Parking dość nabity ale postanowiłem przytulić się do cysterny  stojącej za raz przy wjeździe. Ciemno było i źle oceniłem odległości efektem czego zajechałem tyłem naczepy nadkole owej cysterny.



Kolega (Polak) nie był zbyt szczęśliwy z tego tytułu ale bardzo wyrozumiały i chyba bardziej wkurzony tym, że go obudziłem niż uszkodzeniami. Spisaliśmy oświadczenie dla ubezpieczalni, zamontowaliśmy urwane nadkole (puściły utlenione aluminiowe obejmy) i rozeszliśmy się spać.

Następnego dnia rano stawiłem się chwilę po ósmej rano ale okazało się, że mój rozładunek jest awizowany dopiero na 14:00. Nie było w owej chwili ani jednego auta do rozładunku ale na nic zdały się moje prośby i tłumaczenia, że późniejszy wyładunek popierdzieli mi cały misterny plan szybszego powrotu do domu. Musiałem się oddalić i czekać do 14tej.
O właściwej porze wróciłem na miejsce rozładunku i chwilę po mnie przyjechały jeszcze cztery inne auta - nie chciał rano rozładować na spokojnie to teraz ma do rozładunku pięć aut pod rząd. Karma wraca.
Załadunek miałem w Borlange, więc od razu pośpieszyłem tam po rozładunku butelek.
Nazwa tej hali jakaś taka nie za bardzo jest ;)



Na miejscu załadunku czyli w firmie SSAB znów trafiłem na przerwę ;)
Po odczekaniu dobrej godziny sam załadunek był już mega szybki bo wrzucono mi zaledwie dwie paczki z arkuszami blachy.



Elegancko sobie je zabezpieczyłem i ruszyłem na południe.



Do portu w Ystad dotarłem następnego dnia w południe, pauzując po drodze na Odeshog'u.
Jako, że była to już sobota zmuszony byłem zrobić skróconą pauzę weekendową właśnie w Ystad.

Do Polski popłynąłem następnego dnia o 14:00.

W Świnoujściu byłem o godzinie 20:30 ale na południe Polski ruszyłem dopiero po północy tak by akurat na rano być na miejscu rozładunku.

Trasa spokojna i bezproblemowa. W miejscowości Zórawina zameldowałem się chwilę po 9tej rano.
Okazało się, że jestem któryś w kolejce i niestety muszę cierpliwie czekać na swoją kolej. Nie spodziewałem się jednak, że będzie to aż sześć godzin. Jakieś 30 minut przed końcem mojego czasu pracy poinformowałem, że jeśli w ciągu najbliższych 15 minut nie będę rozładowany to wyjeżdżam za bramę i czekam do następnego dnia. Po upływie najbliższych 10 minut wyjeżdżałem już rozładowany z firmy w kierunku parkingu.

Następnego dnia rano ruszyłem w kierunku Opola gdzie w miejscowości Brzezie, na budowie nowego bloku Elektrowni Opole, miałem załadować jakiś bliżej nieokreślony ładunek z przeznaczeniem do Gdyni.
Na miejscu okazało się, że do załadunku jest nas aż czterech a ładunkiem są platformy samojezdne. Każdy z nas ładował jedną bo waga każdej to aż 23 tony. Przyjechały one z Portowego Zakładu Technicznego z Gdyni do Opola celem przetransportowania jakiegoś czterdziestotonowego elementu nowej elektrowni. Załadunek naprawdę precyzyjny przeprowadzony przez bardzo konkretną i zgraną ekipę PZT - byłem pod wrażeniem profesjonalizmu kolegów.
Po załadunku zabezpieczenie według wytycznych fachowców i wyjazd z terenu budowy.

Naprawdę mało w swojej przygodzie za kółkiem jeżdżę po Polsce więc zawsze cieszy mnie możliwość pozwiedzania kraju. Zawsze wtedy z szacunkiem myślę o tych którzy jeżdżą tylko i wyłącznie w transporcie krajowym ;)

W Gdyni zameldowałem się chwilę przed 20tą, Czekała już na mnie Ania z Marysią (śpiącą w aucie) i Łukasz. Szybkie wypakowanie auta, przekazanie jednostki i kierunek Lębork.
Łukasz następnego dnia rozładowywał i jak zwykle narzekał na zbyt dużą liczbę założonych pasów na ładunku ;)
Wychodzę z założenia, że lepiej dziesięć za dużo jak jeden za mało!