niedziela, 27 września 2015

Arktyka



Kolejny wyjazd w trasę to niedziela. Odbieram jednostkę w Gdyni i od raz okrętuję się na promie do Karlskrony. Auto załadowane jest lodami, więc do szwedzkiego Flen.

Po zjechaniu z promu w niedzielny wieczór podążam niespiesznie do celu. Jako, że dość kiepsko idzie ta jazda po wolnym i wiem dokładnie co będę robił następnego dnia to pauzuję gdzieś po drodze bo spieszyć się nie ma sensu.

Do Flen docieram następnego dnia około 11:00. Po nim dzwoni do mnie spedytor z zapytaniem czy pojadę na wysoką Norwegię. Chwila zastanowienia, bo niby mamy koniec kwietnia ale tam zima rządzi się swoimi prawami. Auto i naczepa jeszcze w zimowym obuwiu a i siedem łańcuchów na pokładzie jest, więc odpowiadam, że z przyjemnością. Około 15:30 melduję się na załadunku w miejscowości Lidkoping gdzie ładuję 66 palet jakiś opakowań foliowych z przeznaczeniem do norweskiego Harstad. Ładunek fraszka bo zaledwie 4500kg. Po załadunku docieram jakieś 150km przed Sztokholm.

 Następny dzień to naprawdę szybka jazda na północ przez Szwecję. Tego dnia ustanowiłem swój życiowy rekord. W ciągu 9:59 minut, przejechałem 826km ze średnią prędkością 82,5km/h.
Podobno na szwedzkiej E10 nie jest to wcale trudne ale mnie się zdarzyło po raz pierwszy w życiu. Pauzuję w miejscowości Pitea tuż obok jakiś zakładów chemicznych które to nocą są dość ciekawie oświetlone.



Następnego dnia dalej podążam przez Szwecję zaliczając oczywiście postój na granicy koła podbiegunowego które są chyba stałym miejscem chyba każdego kto przekracza je po raz pierwszy w życiu.



Widoki nie są na razie porywające ale sporym zaskoczeniem jest ilość reniferów pasących się przy drogach. Nie są to chyba zbyt ruchawe i inteligentne zwierzęta bo pobocza usłane były ich truchłami i szkieletami.




 





Fotka z wjazdu do stolicy szwedzkiego hardcore'a lat 90 skąd wywodzą się takie kapele jak: Abhinanda, Refused, Final Exit, Separation, International Noise Conspiracy i wiele innych którymi się jarałem jako nastolatek a słucham wciąż a Umea jawiła się wtedy jako mityczna ziemia obiecana.


Odprawiam się na granicy szwedzko-norweskiej na której pogoda przygotowała niespodziankę w postaci dość obficie padającego śniegu, Temperatura wynosi jendak około jednego stopnia na plusie więc jego warstwa nie utrzymuje się zbyt długo ale na poboczu jest go jeszcze sporo po zimie.





W Harstad melduję się równo o 16:00 i po chwilowych poszukiwaniach odpowiedniej osoby decyzyjnej ustawiam się w wjeździe na jedną z hal i rozładowuję naczepę.



Po wyjechaniu z firmy rozpocząłem poszukiwania jakiegoś dobrego miejsca na pauzę do dnia następnego. Znajduję dość malownicze ;)



Marketingowy hit na sprzedaż w hotelu w którym byłem się wykąpać - buteleczka ze świeżym norweskim powietrzem za 48NOK sztuka.




Następny dzień to oczekiwanie do południa na informacje o następnym załadunku. Plany były dwa ale zrealizowano siłą rzeczy tylko jeden. Czy drugi był lepszy - tego nie dowiem się nigdy.
Dotrzeć mam na wysepkę Vengsoya która to znajduje się w pobliżu Tromso.

Kilka kilometrów po starcie w miejscowości Bjerkvik zabieram ze sobą autostopowicza. Był nim Cedrick - 25 letni obywatel Francji z matki Bułgarki i ojca Francuza. Zmierzał ów Cedrick do Kirkenes które to znajduje się na granicy norwesko-rosyjskiej. Nie jechałem aż tam, więc podwiozłem go tylko do Nordkjosbotn niestety. W trakcie około dwugodzinnej jazdy okazało się, że Sedrick jest wagabundą który to podróżuje po całym świecie, nie wydając na transport żadnych pieniędzy czyli łapiąc przysłowiowego "stopa". Zjechał w ten sposób Australię, znaczną część Afryki, Indie, Nepal, bliski Wschód i obie Ameryki - nie był wszędzie, w tym w Polsce, ale jako kraje które chciałby jeszcze zwiedzić wymienił jedynie Rosję i Chiny. Co ciekawe "stopa" łapie nie tylko na auta ale zdarzyło mu się także na statki (yacht) i koleją. Teraz podróżuje z Bułgarii, gdzie był odwiedzić dziadków, przez Rumunię, Słowację, Austrię, Niemcy, Danię, Szwecję do Norwegii skąd zamierza przez Finlandię, Estonię, Łotwę, Litwę i pewnie Polskę ruszyć gdzieś na południe Europy. Przemierzając świat sypia korzystając z gościnności ludzi i tzw. "couch surfingu" lub śpi w namiocie. Ostatnią noc spędził właśnie w nim. Niesamowity koleś. Dobrze że go zabrałem. Na do widzenia dałem mu trochę chleba, sok i paczkę parówek sojowych bo nic więcej nie chciał i o nic nie prosił.




Widoki.



 


Tromso.



Na Vengsoy'ę docieram około godziny 18:00 malutkim promem pływającym co około dwie godziny.





Parkuję pod firmą i czekam na załadunek do następnego dnia. Okazuje się, że ładunek przeznaczony będzie do Darłowa.
Noc już praktycznie biała.


Następnego dnia podczas rozmowy telefonicznej z żoną, stojącemu na pomoście mnie, przygląda i wyraźnie przysłuchuje się pewien jegomość. Po skończonej rozmowie podchodzi i wita mnie po Polsku z szerokim uśmiechem. Wojtek bo tak ma na imię ów jegomość pracuje dla jednego z mieszkających na Vengsoy'i właścicieli kutrów, jest rybakiem. Trochę byłem zdziwiony jego naprawdę przyjacielską postawą bo mnie z kolei już nie dziwi spotykanie Polaków nawet na największych "zadupiach" na które czasem docieram. Wojtek szybko wyjaśnił jednak, że na Vengsoy'i mieszka ogólnie około 60 osób czyli kilkanaście rodzin plus pracownicy miejscowej przetwórni ryb (nie Norwedzy) i nie ma wśród nich ani jednego Polaka poza nim samym. Co więcej, odkąd Wojtek tu pracuje czyli od około pół roku, jestem pierwszym Polakiem jakiego tu w ogóle spotkał. Przestałem więc dziwić się i chętnie piłem postawione przez niego polarne piwo.



Co najciekawsze, w czasie naszej pogawędki okazało się, że Wojtek pochodzi tak jak ja z województwa zachodniopomorskiego a w poprzedniej firmie pracował z moim kolegą z Łobza. Świat jest bardzo mały.
Pogadaliśmy dość sporo i miałem okazję pozwiedzać jego jednostkę.





Wieczorem (słonecznym) musieliśmy się pożegnać bo naczepa moja była już załadowana i musiałem czekać jedynie na zakończenie pauzy weekendowej. Pauza owa kończyła się wieczorem ale niestety ostatni prom odpływał przed jej zakończeniem, więc zmuszony byłem do wypłynięcia z wyspy dopiero następnego dnia rano.

Rankiem zaszedłem jeszcze na kuter Wojtka by się pożegnać po czym wjechałem na prom.












Pogoda był cały czas piękna i słoneczna więc trasa przebiegała bez jakichkolwiek przeszkód. Trafił się nawet krótki odcinek po Finlandii w której też jeszcze nigdy nie byłem ale krajobraz nieciekawy a przełomy na drodze strasznie irytujące.




Na pierwszą stację statoil w szwedzkim Gallivare docieram na ostatnich oparach paliwa. Po zalaniu do pełna ruszam jeszcze dalej a pauza wypada mi w Chinach ;)



 Następnego dnia na lotnisku Arlandstad pod Sztokholmem zamykam dokumenty celne i podążam dalej.
Po drodze na jednym z postojów zauważam plamkę pod autem. Po chwili poszukiwania okazuje się, że cieknie z układu wspomagania kierownicy. Sprawdzam poziom i jest słabo. Na pobliskiej stacji kupuję jakiś olej hydrauliczny (jakiś, bo no name, bez parametrów ale na pewno hydrauliczny)  i dolewam a do końca trasy sprawdzam poziom codziennie.



Po dotarciu do Trelleborga następnego dnia, płynę wieczorem do Świnoujścia. Po zjechaniu z promu dokręcam chwilę pauzy i ruszam na rozładunek do miejscowości Barzowice, oddalonej o około 10km od Darłowa. Na miejscu melduję się około szóstej rano. Po chwili oczekiwania okazuje się, że nie ma w magazynie miejsca na ładunek który przywiozłem. Nie mam czasu służyć za magazyn, więc miejscowa, skądinąd sympatyczna ekipa przeładowuje z mojej naczepy na należącą do nich.



Po rozładunku myję dokładnie naczepę i jadę do Słupska bo tam mam się załadować. Na miejscu okazuje się, że ładunek dla mnie będzie gotów dopiero następnego dnia czyli w piątek. Piątek załadunek czyli rozładunek w Szwecji w poniedziałek czyli kolejny weekend w domu. Ale w sumie jest dopiero południe, załadunek jutro a jestem w Słupsku czyli 55km od domu a firma zlokalizowana przy samiutkiej obwodnicy Słupska, na wylocie do Lęborka. Dogaduję się z chłopakami z magazynu, że zostawiam auto pod rampą i czekam jutro na telefon o której mogę je odebrać załadowane. Dobry plan.
Wyciągam jakąś starą urlopówkę i wychodzę na "szóstkę" łapać stopa. Stałem dobre pół godziny w naprawdę dogodnym do zatrzymania miejscu. Ciężarówka za ciężarówką i żadnemu z "kolegów"
nawet nie przyszło nawet na myśl żeby się zatrzymać. Dziękuję Panowie Tirowcy ;)
Zlitowała się nade mną Pani przedstawicielka handlowa z firmy OSPEL którą niniejszym serdecznie pozdrawiam.
Ależ się dzieci zdziwiły jak przyszedłem po nie do szkoły i żłobka.

Następnego dnia około 15:00 wyjechaliśmy całą rodziną do Słupska po auto. Żonka wróciła naszym autem sama, bo dzieci chciały tylko ze mną.



Auto odstawiam do zaprzyjaźnionego warsztatu w Lęborku gdzie mają znaleźć przyczynę wycieku z serwa oraz zlokalizować występujące od czasu do czasu jakieś dziwne piszczenie.

Auto odbieram z warsztatu w niedzielny wieczór i ruszam do Świnoujścia. Na miejscu jestem o 22:15.

W Trelleborgu zjeżdżam z promu o ósmej rano a do zakończenia pauzy brakuje mi 25 minut, staję więc w pobliżu samoobsługowych stacji i dokańczam jedząc śniadanie (na promie zaspałem). Jak się okazuje po około miesiącu - w miejscu w którym stanąłem obowiązuje od niedawna zakaz zatrzymywania się. Teren jest chyba monitorowany i za każdym razem gdy ktoś na nim stanie przyjeżdża jakiś strażnik teksasu i robi zdjęcie. Przyszło takowe do spedycji dość szybko bo zrobione było tablicy rejestracyjnej naczepy (ciągamy naczepy ze szwedzkiej wypożyczalni). 400SEK.

Po zakończeniu pauzy ruszam do Arlov gdzie dość szybko się rozładowuję na hali pewnego magazynu.



Po wszystkim ruszam do Ahus gdzie ładuję się znów do Polski a konkretniej do Strykowa. Na miejscu jestem około południa. Po załadunku ruszam w stronę Karlskrony w której melduję się tuż po 17tej więc bez problemu zdążam na wieczorny prom do Polski.

Prom do Gdyni przypływa następnego dnia o 7:30. Od razu po zjechaniu ruszam na rozładunek do Strykowa w którym stawiam się o 13:30. Po rozładunku dyspozycja załadunku w Kielcach.
Na miejsce tj. do zakładów piekarniczych w których mam ładować jakieś mrożone pieczywo docieram tuż przed osiemnastą. Załadunek następnego dnia rano.

Po załadunku na który poczekałem prawie do południa ruszam od razu w stronę Świnoujścia do którego docieram tuż po północy. Prom mam dopiero o 14:30 więc jeszcze przed nim mam okazję się wyspać.

Po zjechaniu z promu w Trellebrogu udaję się od razu do miejsca rozładunku którym jest duńskie Koge. Na miejscu jestem około 22:30 więc znów pauza do rana.

Rankiem następnego dnia dość szybko rozładowuję naczepę i od razu udaję się do Malmo gdzie załadowuję się do Szwajcarii. Po załadunku ruszam przez Danię do Niemiec i dalej na południe. Jest piątek więc rozładunek nastąpi dopiero w poniedziałek. W sobotnie popołudnie docieram do ostatniego "dzikiego" parkingu przed granicą D-CH (przedostatni "nie-dziki" był pełny).

W niedzielę za sprawą telefonu od kolegi Janusza S. wyszukuję informacji na temat jakiejś lokalnej drużyny piłkarskiej. Znajduję to czego szukam i okazuje się, że najbliższy mecz rozgrywa ona na własnym obiekcie i to właśnie w niedzielne popołudnie - idealnie. Stadion VFR Bad Bellingen znajduje się około 5km od miejsca mojego postoju a prowadzi doń elegancka ścieżka rowerowa położona nad brzegiem Renu. Wyciągam, ku uciesze kolegów z parkingu, z paleciary swojego Wigrusa i ruszamy na mecz.



Ten nie jest porywającym widowiskiem bo to jakaś chyba ósma liga ale zawsze to miło spędzony czas, tym bardziej, że pogoda piękna a ja raczę się lokalnym piwem. Bad Bellingen wygrywa z FC Freidlingen 3:1 a najbardziej godny odnotowania jest incydent w którym bramkarz zostaje tak mocno kopnięty w głowę, że aż skręca staw skokowy lewej nogi i zostaje odwieziony do szpitala ;-) 




Po meczu wracam do auta i odpoczywam zbierając siły na wizytę w Szwajcarii którą nie specjalnie lubię przez ciągłe przygody które mnie tam spotykają.
Następnego dnia ruszam w kierunku granicy kwadrans przed siódmą rano. Zaznaczam, że mam do niej około 6km a parkuję na niej o JEDENASTEJ (sic!) Odprawa dość szybka i tuż przed 13tą melduję się na rozładunku w miejscowości Rothenburg.



Po rozładunku udaję się od razu do miejscowości Rohrschach na kolejny załadunek. Na miejsce docieram około 17tej i okazuje się, że muszę poczekać do następnego dnia bo towar nie jest jeszcze gotowy.

Następnego dnia wjeżdżam na teren firmy i ładuję się lodami z przeznaczeniem do Norwegii. Po załadunku czas oczekiwania na dokumenty wykorzystuję na prysznic w podziemiach magazynu.
Po wszystkim ruszam w kierunku najbliższego przejścia granicznego z Niemcami jakim jest Konstanz. Na miejsce docieram chwilę po południu. Po odprawie ruszam na północ - pogoda piękna, ciepło, co raz cieplej. Odpalam więc klimatyzację. Niby chodzi ale wcale nie chłodzi czyli awaria. W pewnym momencie termometr zewnętrzny auta pokazuje:


Kiedyś tych luksusów nie było ale teraz życie bez nich jest mocno uciążliwe. Trasa na północ obejmuje głównie autostradę A7 w Niemczech którą docieram do Danii i dalej na samą jej północ do miejscowości Hirsthals  z którego płynę promem do norweskiego Larviku.


Po zjechaniu z promu udaję się do miejscowości Stathelle gdzie mam mieć rozładunek następnego dnia gdyż ów dzień jest akurat norweskim świętem narodowym. Parkuję na położonym nad wodą placu pod firmą i odpoczywam.



Po kilku godzinach spędzonych pod firmą przyjeżdża do mnie pracownik owej firmy i prosi mnie o wyjechanie z jej terenu i znalezienie innego parkingu bo sąsiedzi skarżą się na hałas generowany przez agregat chłodni. Niestety próba podłączenia go do prądu nie udaje się gdyż dysponują oni zupełnie innymi gniazdami zasilania które nie pasują do moich wtyczek. Wzamian za owe wyproszenie otrzymuję kilka lodów (słodkich i mrożonych - bez podtekstów).
Przestawiam się więc kilka kilometrów na żwirowy plac jakiejś firmy budowlanej - nie jest już tak ładnie.

Następnego dnia stawiam się na rozładunku. Po wszystkim otrzymuję informację o tym, że mam na pusto wracać do Danii, co też czynię.

Z Larviku płynę do Hirsthals a stamtąd jadę do miejscowości Hadsten gdzie mam się ładować w niedzielę. Po dotarciu na miejsce zaczynam pauzę weekendową. Jednakże w sobotni ranek okazuje się, że mój ładunek właśnie dojechał więc mogę go załadować i ruszać z powrotem do Norwegii. Po załadunku od razu pędzę do Histhals skąd płynę do Larviku. Na promie spotykam kolegę Kazika z którym znamy się z mojej pierwszej firmy więc na promie się nie nudzimy. Po pauzie zjeżdżamy na parking jeszcze chwilę pogadać a później się żegnamy bo Kazik ma co robić następnego dnia a ja mogę spać do bólu.



Niedziela tuż obok portu w Larviku bo w Stathelle gdzie mam się znów rozładować jak opisałem wyżej stać nie wolno.

Po rozładunku w poniedziałek otrzymuję informację o tym, że następny załadunek nastąpi w fabryce lodów w Kristiansand. Na miejsce docieram o 14:30 ale znów okazuje się, że mój ładunek jest niegotowy a będzie dopiero następnego dnia. Pauza.



Następnego dnia po załadunku ruszam na północ gdyż moim miejscem przeznaczenia jest miejscowość Molde. Chwilę po ruszeniu znów odezwało się owe piszczenie które nie zostało zlokalizowane podczas ostatniej wizyty auta w warsztacie. Popiszczało jednak i przestało.



Na miejsce docieram następnego dnia około 10:00. Niestety muszę się sam rozładować. Marznę więc robię to jak najszybciej się da. 





W magazynie spotykam dwie sympatyczne polki z którymi ucinam sobie, w oczekiwaniu na dokumenty, pogawędkę. Po wszystkim przestawiam się w dogodne do zjedzenia śniadania miejsce i oczekuję na dalsze instrukcje. Niestety tego dnia już nic nie ma.



Następnego z kolei dostaję dyspozycję dopiero przed 11tą. Odpalam auto i znów piszczenie. Tym razem nie ucichło ale się zwiększyło mimo pracy silnika na wolnych obrotach. Chwilę po tym zerwał się jeden z pasków a komputer auta pokazał awarię alternatora. Szybki telefon do spedycji, że mam problem i że nie mogę załadować póki auto niesprawne. Poszedłem na pobliską stację benzynową żeby zapytać o jakiś warsztat - bez rezultatu. Salon VW - bez rezultatu. Firma transportowa - dostałem adres pod który się udałem - okazało się, że od niedawna są ASO Scania i nie naprawiają Dafów.  Kolejny w kolejce był serwis Volvo - jedyne co zrobili to zdiagnozowali usterkę (zerwany napinacz paska) ale odmówili naprawy. Nalbliższy serwis DAF znajduje się w Trondheim czyli jakieś 150km od Molde więc z uszkodzonym alternatorem dystans nie do przejechania.
Ostatnia deska ratunku to ostatni serwis ciężarówek jaki został w Molde czyli Mercedes. Nie mogłem znaleźć nigdzie numeru telefonu do niego ale znalazłem za to na norweską linię telefoniczną asistance. Zadzwoniłem. Przełączono mnie bezpośrednio do serwisu w Molde. Wyjaśniłem pokrótce o co chodzi - "Jeśli da Pan radę to proszę przyjechać". Pewnie, że tyle jeszcze dam. Na miejscu bardzo sympatyczna ekipa mechaników jak i w ogóle pracowników salonu sprzedaży. Wśród nich jest także jeden Polak - Marek.  Niemalże od razu dobrali się do auta i zamówili potrzebne części - niestety ale najbliższy termin ich dostawy to południe dnia następnego. Okazało się, że DAF ma w Norwegii jeden magazyn centralny w Oslo i tylko stamtąd można uzyskać potrzebne części a co jeszcze ciekawsze zamówić je może tylko najbliższy dealer czyli ASO Mercedes-Benz Molde zamówiło je od ASO DAF Trondheim który to zamówił je z magazynu z Oslo. Podobno dotarły one samolotem z Oslo do Trondheim a do Molde przywiózł je już kurier.
Czekała mnie więc noc na serwisowym parkingu. Wspomniany polski mechanik Marek po skończeniu pracy zaproponował żebym przenocował w jego domu, zamiast w ciężarówce. Było to naprawdę szczere i miłe z jego strony ale serdecznie mu za to podziękowałem bo wydaje mi się, że ani ja ani jego rodzina nie czulibyśmy się w takiej sytuacji komfortowo. Bądź co bądź obcy człowiek u obcych ludzi.  Jednakże BARDZO DZIĘKUJĘ za tę propozycję jeśli zdarzy się, że będziesz to czytał Marku.

Następnego dnia rano skorzystałem z prysznica w pomieszczeniu mechaników, zostałem poczęstowany kawą i ciastkami a na deser otrzymałem od chłopaków z serwisu części, kilka kolejnych gadżetów na pamiątkę do mojej kolekcji.
Mechanicy tuż po dotarciu części na miejsce, szybko zabrali się za auto i było gotowe po około 45 minutach od wjechania na kanał.



Na koniec jednak niemiła niespodzianka - cena za same części wyniosła 9300NOK plus robocizna czyli razem 11000NOK. To że robocizna norweskich serwisów jest droga to wiedziałem od dawna ale w końcu wymiana zajęła im niecałą godzinę. Okazało się, ku zdziwieniu samego zamawiającego części, że są one potwornie drogie. Deklarował, że odpowiednio te same części u niego czyli do Mercedesa Actrosa kosztowałyby połowę mniej niż te do DAFa - naprawdę był w szoku. Wychodzi na to, że DAF to w Skandynawii luksusowe auto
Sympatyczni do końca, dali się uprosić o dodatkowy rabat i zjechali z ceną do 9000NOK co i tak jest sumą zawrotną bo to prawie 5000zł gdy w Polsce naprawa taka wyniosła by maksymalnie 2500zł. Masakra. Tego dnia Szef podjął decyzję, że następną ciężarówką którą kupi na 100% nie będzie DAF, mimo że posiadamy ich trzy sztuki.
Po wszystkim pożegnałem się z chłopakami i popędziłem na załadunek do miejscowości Fosnavag.








Na miejscu polecono mi odstawić naczepę na parking i robić pauzę. Po niej zaś podczepić się pod załadowaną naczepę, odebrać dokumenty i jechać do Oslo.

Startuję tuż po piątej rano. Po drodze na E15 znów zima




Do Oslo docieram około 14tej i od razu się rozładowuję i czekam na dalsze dyspozycje. Niestety nie przychodzą aż do poniedziałku.
W poniedziałek rano ładuję się i jadę na południe do Malmo gdzie wieczorem oddaję naczepę swojemu szefowi który jedzie z nią do Polski a ja ładuję jego następnego dnia z przeznaczeniem do Szwajcarii.
Tam rozładowuję się w Rothenburgu po czym wracam na pusto na teren Niemiec i ładuję się na króciutką bo zaledwie stukilometrową trasę we Freiburgu do Deislingen.



Po rozładunku udaję się do miejscowości Schifferstadt gdzie ładuję się bezglutenowymi makaronami z Włoch z przeznaczeniem do Szwecji.

Następnego dnia docieram do Valby gdzie bez przeszkód rozładowuję wszystko co należy i zjeżdżam do Karlskrony skąd podejmuję ładunek do Polski. Po załadowaniu kieruję się do portu gdzie czekam do wieczora na prom do Gdyni.

Następnego dnia rano po zjechaniu z promu udaję się jeszcze tylko do Pruszcza Gdańskiego celem zatankowania podczas którego przyjeżdża mój szef Piotr który mnie zmienia. Jadę do domu witając nowy dzień.




Filmik -




Zdjęcia (niestety niechronologicznie) - https://picasaweb.google.com/101506323970992509091/NowyFolder02?authkey=Gv1sRgCN7ilI-Pss_jrAE#