sobota, 31 grudnia 2016

Ostatnia trasa w 2016


Niedziela. Ania podrzuciła mnie do Gdyni. Stamtąd musiałem odebrać auto gdyż bez sensu byłoby żeby Łukasz przyprowadzał mi je do Lęborka bo załadunek miałem w Kwidzynie. Czasowo było w miarę dobrze wszystko ustalone, bo rozładunek dopiero we wtorek w niemieckiej Unna k. Dortmundu. Po zapakowaniu się do auta pogadanka z Łukaszem o firmie, problemach i dobra nowina ;)
Po drodze do Kwidzyna tankowanie Adblue (diesla Łukasz zatankował wcześniej). Droga spokojna i na luzie bo mały niedzielny ruch.



Na miejscu zameldowałem się chwilę po południu. Po załatwieniu formalności (numery załadunku, kontrola dowodów - osobistego i rejestracyjnych auta i naczepy, kontrola paleciar i kabiny oraz butów i kamizelki) wjeżdżam na zakład. W biurze odbieram zamówienie i jadę pod wskazaną rampę. Niestety obie wskazane zajęte więc muszę chwilę zaczekać. Po zwolnieniu ładuję 33 palety papieru do kserokopiarek. Gdy wracam po załadunku do biura po dokumenty transportowe, okazuje się że ich nie ma. Są za to jakieś inne. Chwila konsternacji i wyjaśnia się, że kierowca który załadował się przede mną zabrał moje dokumenty - rejestrują je na hasło którym jest nazwisko kierowcy a że tamten miał podobnie brzmiące, to dali mu moje, ten nie patrzył ale podpisał i pojechał. Na szczęście na bramie zawsze następuje ostateczna kontrola ładunku i dokumentów i tam doszli od razu, że dokumenty się nie zgadzają z autem i kierowcą. Pojechałem więc na bramę gdzie wymieniłem się dokumentami z zakręconym kolegą.

Plan miałem taki, że zajadę do Świecka żeby się zatankować i umyć zestaw a że będzie już po 22giej to wjadę sobie już w Niemcy. Niestety kolejka do myjni była na pięć aut więc po wyjechaniu z niej miałem już tylko tyle czasu pracy żeby znaleźć miejsce do zaparkowania.
Rzadko mi się zdarza uczęszczać "ultratruckerskimi" szlakami (chyba nigdy w życiu nie pauzowałem na Garbsenie), więc czynione obserwacje robią na mnie wrażenie. Stojąc w oczekiwaniu na myjnię siłą rzeczy słuchałem tego co się dzieje na CB. Jakiś kolega szukał transportu w okolice Hamburga. Usłyszał ogrom porad i informacji przydatnych mu jak ręcznik rybie - "z Kołbaskowa miałbyś łatwiej" "przestaw się bliżej granicy" "jedź na pierwszą "pompę" w Niemczech" "mogę Cię zabrać ale jak siądziesz za kółko" "Mogę Cię zabrać ale jutro o 10tej" - były jeszcze głupsze ale szkoda czasu na ich przytaczanie. Z tego co mi się wydaje to jakaś osobówka go zabrała. To co się działo na granicy to jakaś masakra. Przed 22:00 czyli przed końcem zakazu - parkingi na autostradzie pełne do granic możliwości a auta stojące na poboczu autostrady w oczekiwaniu na koniec zakazu to już jakaś patologia. Bluzgi praktycznie non stop czy dodawanie sobie otuchy przez tych co szli w zakaz - "jak będziemy w kolumnie szli to nas nie zatrzymają" -  Ciekawe który był taki odważny, żeby jechać jako pierwszy? ;) W chwili zakończenia zakazu w ciągu około 15 minut granica się całkowicie zakorkowała i w chwili gdy wyłączałem radio korek miał 6km. Jesteśmy przedziwną grupą zawodową. Pełni mądrości i historii nie z tej ziemi ale jak przychodzi co do czego to nasza jedność, chęć pomocy i uprzejmość to mit.

Rankiem następnego dnia obejrzałem sobie dokładnie auto i stwierdziłem, że zostało umyte bardzo niedokładnie. Tylne drzwi zostały potraktowane chyba tylko myjką ciśnieniową ale nie dotknięte szczotką, paleciary tak samo, za to z osadem jakiejś chemii, stopnie umyte tylko od strony kierowcy bo od pasażera nietknięte, felgi jedynie maznięte. Żałowałem że nie skontrolowałem tego od razu.

Za tankowanie i myjnię dostałem bony do wykorzystania w restauracji, więc postanowiłem zjeść za nie śniadanie. Co ciekawe w restauracji mimo wczesnej pory (była 7:30) można zjeść golonkę, żeberka, żurek czy gulasz i schabowego ale nie ma żadnych zestawów śniadaniowych. Owszem są potrawy śniadaniowe ale aż dwie - jajecznica i omlet.
- Poproszę więc jajecznicę na maśle z pieczarkami
- Nie ma jajecznicy z pieczarkami.
- Ale omlet z pieczarkami jest i same pieczarki smażone też są?
- No tak ale w jajecznicy nie ma. Możemy dać jajecznicę i osobno pieczarki.
- To poproszę.
- Ale nie mamy pieczarek.
- ...
Ręce i tatuaże opadają.
Przychodzi taki i zamiast zjeść schabowego o siódmej rano to marudzi ;)

Cały dzień spokojnej dość jazdy A2, o dziwo bez korków. W Unna zameldowałem się kwadrans po 18tej. Miejsca za bardzo nie było do zaparkowania ale ulica dość szeroka i bez zakazów więc na niej zostałem.



Rano po znalezieniu biura okazało się, że stoję całkowicie z drugiej strony firmy, więc zaliczyłem poranny spacer.




Po rozładunku ruszyłem na kolejny załadunek do miejscowości Woltrop gdzie miałem załadować węgiel. Nie taki normalny do spalenia w piecach ale taki przeznaczony jako dodatek do produkcji opon czyli zmielony tak drobno jak mąka. Okazał się później, że ta jego drobność to prawdziwe przekleństwo bo wlazł chyba wszędzie gdzie tylko mógł - w podłogę naczepy, w pasy, w rękawice i wszystkie inne części ubrań. Po załadunku musiałem się wykąpać i przebrać.



Taki oto zabytek "ustrzeliłem "wyjeżdżając z Woltrop.




Po wszystkim kierunek Travemunde w którym to spotkałem dawno niewidzianego kolegę który pracował w pierwszej mojej firmie transportowej, gdy pracowałem jeszcze w biurze. Pogadaliśmy trochę, powspominaliśmy tamte czasy.
Gabryt oczekujący na prom w Trave'.



Następnego dnia zjazd z promu w Trelleborgu i około 15tej melduję się na rozładunku w fabryce opon w miejscowości Forsheda. Po rozładunku muszę się wykąpać i
przebrać.Następny załadunek to miejscowość Stennungsund ale docieram tam już po godzinie osiemnastej więc pauza do następnego dnia.




Rankiem melduję się w biurze, przestawiam pod odpowiedni magazyn i okazuje się, że towaru jest tyle, że zajmie całą naczepę a mam ładować jeszcze jedno miejsce i potrzebuję 2,6m wolnego miejsca na naczepie. Po szybkiej konsultacji z ładowaczem przywozi on specjalne stelaże by móc załadować piętrowo kilka palet.



Po załadunku muszę się wykąpać i przebrać.
Doładunek mam w Trolhattan - zaledwie sześć palet lekkich kartonów. Od wjazdu na firmę, przez załadunek do wyjazdu nie mija więcej niż 10 minut.
Tego dnia udaje mi się dotrzeć jeszcze na pierwszy rozładunek do miejscowości Falun. Jako, że jest to supermarket ogrodniczy to mimo iż jest już 18ta rozładowuję bez problemu pierwsze trzy palety. Po wszystkim jadę pod fabrykę kabli również w Falun.

N
astępnego dnia wita mnie śnieg.


Po rozładunku muszę się umyć i przebrać ;)

Ostatni rozładunek to znów supermarket ogrodniczy, lecz w miejscowości Gavle. Po drodze ciągle pada śnieg więc jadąc na pusto muszę pilnować się z wciskaniem gazu.

Po rozładunku pędzę do miejscowości Vallvik gdzie załadowałem 24tony celulozy z przeznaczeniem do Szwajcarii. Kilka tygodni wcześniej byłem w tej samej fabryce ale wtedy rozładowywałem tu plastikowe siteczka.

Po rozładunku kierunek południe Szwecji a że był to już piątek a prom zarezerwowano mi w niedzielne popołudnie to musiałem stanąć po drodze na pauzę weekendową. Wybrałem znany mi już dość dobrze parking z dostępem do internetu i prysznicem.

Tuż przed czwartą rano w niedzielę ruszyłem do Ystad, bo stamtąd miałem płynąć do Świnoujścia. Na miejscu zameldowałem się chwilę po 10tej. Odebrałem bilet i wjechałem na terminal. Dosyć szybko wjechałem na prom bo okazało się, że jest nas tylko osiem ciężarówek na ten rejs. Na promie było jednak prawie pełno bo okupowały go dwie grupy andrzejkowych imprezowiczów.
Po promie zmuszony byłem dokręcić pauzę promową. Wykorzystałem ją na uzupełnienie zapasów.

Po zatankowaniu ruszyłem w kierunku Szwajcarii. Na granicy spotkałem się z kolegą z firmy, Darkiem, który weekendował w domu. Po 45 minutowej pogawędce ruszyłem dalej. Zjechaliśmy się później raz jeszcze bo jakieś 100km przed Lipskiem zmorzył mnie sen więc musiałem się chwilę zdrzemnąć a Darek w międzyczasie do mnie dojechał i dalej pojechaliśmy razem. Rozstaliśmy się na krzyżówce A9 z A14. O 7:30 stanąłem na pauzę.

Kolejny cykl pracy rozpocząłem o 16:30 a zakończyłem o 23:00 kilkanaście kilometrów przed granicą Niemców ze Szwajcarią.

Następnego dnia do granicy w Thayngen dotarłem przed 10tą bo jak to zwykle bywa w przypadku Szwajcarii, musiałem swoje odstać w korku przed nią. W sumie nie byłoby korka gdyby przed granicą utworzono odpowiednio dużą liczbę parkingów które pomieściłby tych którzy chcą do Szwajcarii wjechać. Parkingów nie ma więc sporo kierowców ciężarówek pcha się do samej granicy i staje na pauzy na drodze dojazdowej i mimo, że na parkingu rano już jest miejsce to korek powstaje na drodze dojazdowej gdzie pauzują Ci którzy dojechali w nocy.



Mam wrażenie, że Szwajcaria ma gdzieś fakt że standardy panujące na jej granicach są dalekie od normalności - z naszych wschodnich granic znam tylko opowieści ale mam z kolei porównanie z innym europejskim krajem który nie jest w Unii Europejskiej, Norwegią. Tam kolejki są zdecydowanie mniejsze a procedury, o niebo, prostsze. Osobiście uważam, że to wstyd, żeby na granicy jednego z najbogatszych krajów na świecie panował taki burdel, biurokracja i niestety często chamstwo ze strony służb kontrolnych.

Formalności tym razem nie zajęły zbyt wiele czasu więc po ich załatwieniu mogłem spokojnie podążać w kierunku rozładunku.





Do fabryki papieru w miejscowości Netstal dotarłem tuż przed południem. Droga dojazdowa dość wąska.



Rozładunek dość sprawny i bezproblemowy.




Po nim ruszyłem do razu na załadunek do miejscowości Perlen - do kolejnej papierni.




Po dojechaniu na miejsce i odczekaniu na swoją kolej załadowałem papier z przeznaczeniem do miejscowości Jalpur w Indiach...



Oczywiście moja część trasy obejmowała transport do portu w Antwerpii gdzie trafi on do kontenera i na statek płynący do Indii.

Po załadunku dość żmudne zabezpieczanie - rolki załadowane dość dziwnie bo na stojąco ale nie obok siebie a na zakładkę.
Po wszystkim ruszyłem w kierunku Basel bo tam miałem przekroczyć granicę z Niemcami. Liczyłem na to że uda mi się dotrzeć na nią przed godziną 18:00 bo tej godziny pracowała agencja celna w której miałem się odprawić. Niestety najpierw natknąłem się na korek w Basel a później pokłóciłem się z obsługą parkingu (wezwali do mnie niemiecką polizei po tym jak olałem ich polecenia). Wszystko to sprawiło że pod drzwi agencji dotarłem o 18:04. Po interwencji policji (dla mnie bez konsekwencji) zmuszony byłem najpierw cofnąć się na parking buforowy zlokalizowany na terminalu kolejowym w Basel a później gdy już nie było miejsca na granicy stanąć na pauzę po jej przeciwnej stronie.

Następnego dnia rano przeszedłem tunelem na właściwą stronę granicy by załatwić wszystkie formalności. Okazało się że moje dokumenty były gotowe więc gdyby nie Ci debile z parkingu to spokojnie wjechałbym do Niemiec poprzedniego dnia i ujechał jeszcze spory kawałek w stronę Belgii. Po odebraniu dokumentów i załatwieniu płatności za drogi wróciłem do auta i po raz kolejny zaliczając Basel wjechałem na granicę, zebrałem pieczątki i wreszcie byłem w Niemczech. Który to już raz wyjeżdżając ze Szwajcarii czuję ulgę.
Do Antwerpii dotarłem po 17tej więc o rozładunku mogłem zapomnieć. Pauza przed wjazdem na terminal.



Rano po zarejestrowaniu się i odczekaniu na swoją kolej rozpięcie obu boków i rozładunek w hali magazynowej.
Po rozładunku chwilę musiałem odczekać na kolejną dyspozycję od Łukasza - miejscowość Moerdijk i załadunek paneli słonecznych. Na miejscu zameldowałem się o 15:00. Niestety wyjechałem po załadunku dopiero po 17tej. Nie znam przyczyn ale na magazynie panowało jakieś dziwne zamieszanie - wózkowi jeździli w tę i z powrotem z tak samo wyglądającymi paletami.

Po załadunku udało mi się dotrzeć tego dnia w pobliże granicy holendersko-niemieckiej.

Następnego dnia w trakcie jazdy jeden z polskich kierowców którego wyprzedzałem poinformował mnie, że w środkowej osi naczepy w prawej strony mam mniej powietrza niż w pozostałych. Zatrzymałem się i faktycznie tak było.



Po dopompowaniu niby wróciło wszystko do normy ale podczas tankowania dokładnie obejrzałem oponę i okazało się, że siedzi w niej śruba.




Jako, że koniecznie musiałem dotrzeć na rozładunek w Danii do godziny 14:00 zaplanowałem zmianę koła po nim.

Rozładunek paneli na farmie energii.




Po dojechaniu na miejsce rozładunku okazało się, że nie zauważyłem skradziono mi koło zapasowe. Nie wiem kiedy, nie wiem gdzie. Każdego dnia przed ruszeniem obchodzę auto dookoła i sprawdzam stan ale braku koła zapasowego niestety nie zauważyłem. Po poinformowaniu o tym przykrym fakcie Łukasza, ten przesłał mi adres serwisu opon w którym miałem naprawić oponę.

Okazało się że dziury były dwie i oto co wyciągnięto z niej w serwisie w Padborgu.




Po naprawie pojechałem do Wimerby bo tam miałem się ładować w poniedziałek. Pauza pod firmą. Spokój, cisza.
W poniedziałek rano załadowałem się 18toma boxami z farbą które zawiozłem i rozładowałem w szwedzkim Hyllinge. Niestety nie było tego dnia już żadnej innej dyspozycji więc po rozładunku rozpocząłem pauzę pod firmą.
Następnego dnia rankiem, tuż po zjedzeniu śniadania Łukasz przysłał mi adres pierwszego załadunku - Boras.



Na miejscu podczas gaszenia auta wyświetliło ono komunikat o tym, że akumulatory straciły większość ze swojej pojemności i nadają się do wymiany.



Nie wiem o co chodziło bo woltomierz pokazywał właściwe wartości ale wciąż wyświetlał się ów komunikat.


Drugi i trzeci załadunek to miejscowość Stenkullen. 



Po załadunkach kierunek Orebro bo tam właśnie miałem wszystko rozładować następnego dnia.

Po drodze cały czas monitorowałem wskaźniki akumulatora - woltomierz pokazywał, że wszystko jest w porządku a stan akumulatora, że są rozładowane. Po konsultacji z Łukaszem zdecydowałem się zresetować akumulatory (procedura konieczna po wymianie akumulatorów na nowe) i wszystko wróciło do normy.

Następnego dnia rano zrzuciłem wszystko w trzech miejscach w Orebro w ciągu godziny i ruszyłem na kolejny załadunek do miejscowości Torsby. Tam załadowałem 24 tony drewna z przeznaczeniem do Francji, jednakże rozładować je miałem w Helsingborgu. Wymagało to równiutko 10 godzin jazdy w ciągu których udało mi się dotrzeć tego dnia do Helsingborga. Pauza pod firmą.

Następnego dnia rano rozładowałem drewno i w miejscowości Markaryd załadowałem się styropianem z przeznaczeniem na budowę w Jarfalla (przedmieścia Sztokholmu).
Na noc stanąłem na owej budowie bo wszędzie dookoła nie było takiej możliwości, gd wszędzie dookoła jedynie wąskie uliczki dla osobówek.



Następnego dnia rano rozpocząłem poszukiwania odbiorców. Dobrze że w szwedzkich dokumentach transportowych prawie zawsze umieszcza się numer telefonu do odbiorcy. Po skontaktowaniu się z owym okazało się, że noc stałem praktycznie w tym samym miejscu w którym miałem się rozładować (instynkt ;)



Po rozładunku udałem się do Hagersta (kolejna dzielnica Sztokholmu).

Załadunek w piwnicy ;)



Po wszystkim ogień na tłoki i kierunek Trelleborg. W porcie zameldowałem się przed 19tą. Po odebraniu biletu wjechałem na terminal i oczekiwałem na prom.
Po zasztauowaniu kolacja i relaks.

Następnego dnia zjazd z promu w Travemunde - jak zwykle korek przy wyjeździe (przydałaby się rozbudowa parkingu bo każdego wieczora jest pełny a w weekendy pęka w szwach.) Po drodze zakupy w Lubece. Planowałem też tankowanie w Moisling ale kolejka była taka, że zatankowałem dopiero po drodze w Bakum.
Pauzę zaplanowałem koło Kolonii bo rozładunek miałem w Bergheim. Autohof Koln Eifeltor w sobotę o 16tej był już pełniutki i takie oto miejsce wyznaczył mi parkingowy ;) Zastawiłem całkowicie bramy wyjazdowe z myjni.



Niestety w poniedziałkowy ranek już o 6:30 musiałem się ewakuować z tego miejsca. Dojechałem więc na miejsce rozładunku równo o 7:00 i musiałem odczekać godzinę bo magazyn zaczynał pracę o 8:00.

Po rozładunku zjadłem na spokojnie śniadanie i akurat po nim przyszło kolejne zlecenie - załadunek w miejscowości Kreuztal z przeznaczeniem do Kawęczyna Sędziszowskiego k. Sędziszowa Małopolskiego. W zleceniu napisano, że będzie to stal do której wymagano 18 pasów, maty i belki zabezpieczające. Dziwne jednak było, że miała ona ważyć zaledwie 5 ton.



Na miejscu okazało się, że to nie stal a płyty warstwowe i to zaledwie sześć paczek o łącznej długości 7m na które wystarczyło założyć 4 pasy. Z racji tego, że zostało na naczepie sporo miejsca poprosiłem Łukasza żeby poszukał czegoś co jeszcze moglibyśmy doładować. Szybko znalazł jakiś doładunek blisko miejsca w którym byłem jednak po kilkunastu minutach okazało się, że go odwołano.
Amerykanka spotkana po drodze.



Tego dnia udało mi się dojechać w okolice Drezna - liczyłem że może uda się dojechać do granicy w Zgorzelcu ale niestety koło Chemnitz wydarzył się jakiś wypadek przez który autostrada A4 byłe całkowicie zablokowana przez prawie godzinę.

Następnego dnia po wjechaniu do Polski musiałem zaliczyć myjnię - kolega polecił tę w Bolesławcu na stacji Statoil. Dosyć ciekawa sytuacja się tam wydarzyła.
Stały tam w kolejce do mycia cztery auta z jednej firmy. W pewnym momencie wyjechały z kolejki trzy. Podszedłem więc do tego co został i pytam czy Ci co wyjechali też do mycia. Kolega mówi że on i jeszcze jeden którego wpuści przed siebie. Reszta nie. No to podjechałem za niego żeby parkingu nie blokować. Po czym ten ów drugi zaczyna marudzić, że mu miejsce zająłem. Jak zająłem jak kolega cię wpuszcza? Ale jak mam wjechać przed niego jak miejsca nie ma? Z boku miejsca opustoszały więc można było z lewej zawinąć i wjechać. Jeździł wkoło i stanął jako ostatni w kolejce i przyszedł znów marudzić że mu zająłem miejsce. No i co z takiem zrobić? Kolega jego w końcu nie wpuścił i wjechał pierwszy więc wszyscy z kolejki objechaliśmy myjnię dookoła żeby tamten mógł pierwszy stanąć. Nie wiem co myśleć o inteligencji kolegi...

Po umyciu zjadłem sobie śniadanie w pobliskiej restauracji i ruszyłem dalej. Gdy jestem za granicą słucham często Programu Pierwszego Polskiego Radia i w komunikatach drogowych praktycznie nie ma dnia by informowano o utrudnieniach/korkach/wypadkach na naszej jedynej, otwartej całkowicie na całym odcinku od granicy do granicy, autostradzie A4. Tego dnia jednak przejechałem ją bez najmniejszych utrudnień czy kłopotów.

Do Sędziszowa dotarłem około godziny osiemnastej i z racji nieznajomości terenu, miałem plan w nim zostać do następnego dnia a dopiero rano dojechać do Kawęczyna (na mapie wyglądał na małą miejscowość, więc bałem się że nie znajdę tam miejsca do zaparkowania). Stacja BP w Sędziszowie okazała się mieć płatny parking dla aut ciężarowych (i tylko dla nich) więc zdecydowałem się jechać do Kawęczyna. Po drodze okazało się, że tam gdzie powinna być, wg. nawigacji, droga wcale jej nie ma. Jeden z kierowców busów zauważył, że chyba zbłądziłem i przez CB pokierował mnie na właściwą drogę docelową. W tym samym czasie odezwał się na CB także pracownik firmy do której jechałem w związku z czym trafiłem do niej bez problemu. Ów pracownik dał również znać swojemu szefowi o tym że do nich jadę a ten przyjechał do firmy i wpuścił mnie na jej teren żebym mógł spokojnie na niej przeczekać do rana. Okazał się również bardzo sympatycznym i ciekawym człowiekiem więc prawie dwie godziny spędziłem na rozmowie z nim w biurze firmy zanim wrócił do domu.


Następnego dnia już od siódmej rano sympatyczna ekipa firmy Omega z Kawęczyna ostro zabrała się do pracy i rozładowywała moją naczepę.



Chwilę po ósmej rano pędziłem już na kolejny załadunek do miejscowości Chmielek k. Tarnogrodu.

Na miejscu okazało się że załaduję 2700 luster (23 tony) z przeznaczeniem do Szwecji.
Załadunek szybki i sprawny choć z małym zgrzytem gdyż sztaplarkowy przez nieuwagę uszkodził mi lampę tylną w ciągniku.



Przy odbiorze dokumentów jednak wypłacono mi pieniądze za owe uszkodzenie. Szkoda tylko że później okazało się, że uszkodzony element nie jest częścią tego za który dostałem pieniądze i jest dużo droższy. Koniec końców oddaliśmy im te pieniądze bo bez sensu byłoby obarczać pracownika kwotą prawie 2500zł.

Po załadunku ruszyłem na północ. Po drodze zaczął padać śnieg i to dość intensywnie.





Jednakże po ujechaniu około 60km po śniegu nie było śladu i tylko ta myjnia była bez sensu po kilkunastu kilometrach auto wyglądało już tak samo jak przed nią.



Trasa moja wiodła przez Tarnogród - Krzeszów - Rudnik - Nisko - Stalową Wolę - Sandomierz - Opatów - Kielce - Piotrków Trybunalski i w Łodzi wjechałem już na A1 do Gdyni. Tego dnia udało się dojechać na pierwszy parking za bramkami k. Torunia.

Następnego dnia już o ósmej rano byłem na terminalu promowym w Gdyni a jako, że prom miałem zarezerwowany dopiero na wieczór to Łukasz podrzucił mnie na dworzec i pojechałem sobie do domu.
Wieczorem Łukasz odebrał mnie spod dworca i podrzucił z powrotem do auta.
Tak się zagadaliśmy, że o mały włos a nie zdążyłbym na prom.

Następnego dnia rano po zjechaniu z promu już za kwadrans dziewiąta byłem na rozładunku w miejscowości Aseda. Po zrzutce od razu udałem się do miejscowości Langasjo gdzie załadowałem się 25 tonami desek z przeznaczaniem do Gutersloh w Niemczech.



Na terminalu promowym w Malmo zameldowałem się o 17:30 a o 22:00 popłynąłem do Travemunde. Prom był pełny więc w kajucie miałem towarzysza - bardzo sympatycznego kierowcę-właściciela (owner-oparator) Roberta z Przemyśla.

Następnego dnia rano zaliczyliśmy z Robertem poranne zakupy w Lidlu w Lubece i rozjechaliśmy się każdy w swoją stronę.
Dojechałem tego dnia w okolice Bielefeldu i tam zostałem już na weekend.

W poniedziałkowy ranek podjechałem do miejscowości Gutersloh na miejsce rozładunku. Znów oba boki do rozpięcia. Rozładowywał Polak ale jakiś taki co to chyba już dawno zapomniał, że z Polski pochodzi. Po rozładunku od razu start na pierwszy załadunek. Pierwszy bo miałem załadować trzy ze względu na to, że ciężko było znaleźć jakiś całościowy ładunek przed świętami.
Pierwsze miejsce do miejscowość Suttrop i dwie i pół palety o wadze 2800kg - żelastwo które na rozładunku okazało się prasą do wtryskarki.



Drugi załadunek to Dortmund gdzie po drobnych ceregielach z odpowiednim ustawieniem auta załadowałem tokarkę.






Trzecie miejsce do miejscowość Plettenberg gdzie dotarłem około godziny 18tej i nie liczyłem już że uda mi się załadować, gdyż z przekazanych mi informacji wychodziło że załadunek możliwy był jedynie do godziny 16tej. Jednakże po przybyciu na miejsce okazało się, że brama wjazdowa jest jeszcze otwarta. Wjechałem. Znalazł się także magazynier którego udało mi się przekonać do tego by mnie załadował od razu. Nie ukrywam, że byłem mu bardzo wdzięczny bo dzięki temu mogłem być szybciej w domu.

Tego dnia dojechałem w okolice Magdeburga i tam zostałem na noc. Jako, że już mniej więcej od Hannoweru odbierałem Program Pierwszy Polskiego Radia to na bieżąco byłem z tragicznymi wydarzeniami które rozegrały się tego wieczoru w Berlinie. Na autohofie miałem też internet więc do późnej nocy śledziłem kolejne doniesienia.

Następnego dnia rozładowałem się najpierw w Nauen, później w Berlinie (Pankow) i na koniec w Schwedt.
Oczywiście od rana na lusterku auta zawisł kir w hołdzie zamordowanemu Łukaszowi Urbanowi. Nie będę krył, że cała ta sytuacja zrobiła na mnie dość spore wrażenie wzmocnione faktem iż jeden z moich przyjaciół (pojawiający się tu czasem w opisach Adam) znał Łukasza osobiście, gdyż za czasów studenckich praktyk kilka lat temu był z Łukaszem w trasie po Niemczech.

Ostatni z rozładunków dość ciekawy bo w firmie zlokalizowanej na terenie rafinerii w Schwedt.


Po wszystkim zjazd do Polski. Na granicy spotkałem się z kolegą z firmy - Darkiem, który też tego dnia zjechał do kraju. Jednak on jechał z Holandii i nie miał już czasu, żeby jechać ze mną do domu. Zjedliśmy razem późny obiad, pogadaliśmy o akcji w Berlinie, złożyliśmy sobie życzenia świąteczne i pojechałem dalej.

Około 22giej byłem już w Lęborku gdzie Łukasz odebrał moje auto, wręczył świąteczną premię i złożył życzenia.

Wszystkim czytelnikom życzę wszystkiego dobrego na nadchodzący 2017 rok. Żeby nam zdrowia, miłości i szczęścia nie brakowało w tych co raz trudniejszych czasach. Pamiętajmy i życzliwości empatii każdego dnia.

sobota, 26 listopada 2016

Wyjazdy/Zjazdy

Kolejny wyjazd to poniedziałek. Wyszło tak bo nie było żadnych ładunków w piątek, poza tym auto miało zjechać na serwis bo jest problem z systemem gps bo nie widać mnie w Dynafleet i nie działa mi funkcja "I-see" w tempomacie. Koniec końców auto i tak w serwisie nie było bo nie było wolnych miejsc.
Jako, że z załadunkiem nie było się co spieszyć to Łukasz przyprowadził mi auto około południa do Lęborka. Po przegadaniu kilku spraw wpakowałem się do auta i ruszyłem na załadunek do Sławna. Spieszyć się nie było co, bo to tylko 110km a firma pracuje do 16tej.
Na miejscu zameldowałem się kilka minut po 14tej. Najpierw na bramie a później w biurze. Niespodzianka. Załadunek jutro. Okazało się, że żeby się załadować to trzeba było dotrzeć do godziny 14:00 a dziś w ogóle jest dużo aut i nie ma takiej opcji o tej porze. Jutro 7:00. Mój urok osobisty nie zadziałał mimo, że w biurze trzy miłe Panie.
Szybki telefon do Łukasza. On po skontaktowaniu się ze zleceniodawcą informuje mnie, żeby wracać do biura. Znów jest miło i sympatycznie ale nic się nie da zrobić bo zbyt dużo aut jest jeszcze do załadowania. Trudno. Zjeżdżam więc na parking i czekam do rana. Nie muszę chyba mówić, że w obliczu tych wydarzeń wychodzi że mogłem w domu być jeszcze jeden dzień i noc.

Następnego dnia melduję się równiutko o 7:00 na bramie i co się okazuje?
- Wołaliśmy Pana wczoraj na CB radiu jak Pan odjeżdżał.
- Niczego nie słyszałem.
Małe wyjaśnienie: po zameldowaniu się w firmie ABWood w Sławnie trzeba przejść na CB radio na kanał 25 przez który kierowanym się jest na wagę i miejsce załadunku. Nie wjeżdżałem na zakład więc nie przełączałem kanału. Dlatego też nie mogłem słyszeć jak mnie ktokolwiek woła.

Załadunek dużo szybszy niż zabezpieczanie. Po wszystkim ogień na tłoki i kierunek Rostock.
W porcie zameldowałem się tuż przed 16tą ale niestety nie załapałem się na prom do Gedser o 17tej. Popłynąłem następnym. W Danii byłem o 21. Odjechałem od Portu jakieś 40 minut i stanąłem na noc na parkingu na wyspie Faro.
Następnego dnia rano przy porannym obejściu auta stwierdziłem, że przecięto mi plandekę
(pierwszy raz w życiu). Wiozłem pellet więc mało atrakcyjny towar dla złodziei.
Po zaklejeniu dziury taśmą ruszyłem na rozładunek.
Na miejscu byłem około 8:30. Okazało się jednak, że trafiłem do firmy która zakupiła ów pellet z polskiej firmy a odbiorca jest zupełnie gdzie indziej. Co najgorsze okazało się, że odbiorca zlokalizowany jest jakieś 20km od portu w Gedser czyli zrobię na darmo prawie 300km i zmarnuję około 4 godzin. Najgorsze jednak, że okazało się iż wszystko to jest tylko i wyłącznie moja wina bo Łukasz dał mi w Lęborku wydrukowane zlecenie tego ładunku na którym podany był dokładny adres rozładunku. Wziąłem ten dokument i wykorzystałem tylko przy załadunku bo podany na nim był jego numer a później wyrzuciłem. Pojechałem zaś pod adres podany w CMR, przez ABWood. Jest mi z tego powodu po prostu wstyd i mam kolejną nauczkę by BARDZO dokładnie sprawdzać adresy w dokumentach z adresami podanymi w zleceniach.
Po dotarciu na właściwe miejsce chciałem jak najszybciej się rozładować bo miałem już zaplanowane kolejne ładunki. Jednak co to obchodzi odbiorcę - market budowlany. Po ślamazarnym rozładunku ruszyłem na kolejny załadunek do miejscowości Holmegaard, gdzie załadowałem 24 palety butelek do cider'a z przeznaczeniem dla szwedzkiego browaru w Kopparberg. Po załadunku kierunek Helsingor i prom do Helsingborga i dalej w Szwecję.

Następnego dnia równo o 11:00 zameldowałem się w browarze Kopparberg. Musiałem jednak swoje odczekać bo przede mną do rozładowania były już dwa inne auta.



Kolejny translatorski "kfiatek" do kolekcji.



Równo o 13:00 wyjechałem rozładowany. Następne miejsce załadunku to miejscowość Mora gdzie miałem się załadować jakimiś elementami z metalu z przeznaczeniem do Holandii.
Na miejsce dotarłem tuż przed 17tą więc załadunek dopiero następnego dnia. Jako, że nie było pod firmą miejsca do parkowania przeznaczonego specjalnie dla ciężarówek, zaparkowałem przy płocie w najbardziej skrajnym miejscu dla aut osobowych. Pod biurowcem parking dla osobówek jest ogromny więc zajęcie sześciu miejsc z boku przy płocie nie powinno stanowić problemu. Jakże się myliłem ;)

Następnego dnia około szóstej rano obudziło mnie najpierw trąbienie a później konkretne walenie pięścią w kabinę. Okazało się, że to jakiś niespełna rozumu pracownik owej firmy któremu nie spodobało się, że zaparkowałem na miejscu dla aut osobowych. Najpierw zapytałem czy się dobrze czuje po czym pokazałem mu parking naprzeciwko na którym było kilkadziesiąt wolnych miejsc, później spytałem gdzie jest parking dla ciężarówek i gdzie tu jest zakaz parkowania a gdy każde z tych pytań pozostało bez odpowiedzi a słyszałem od niego jedynie że "tu nie wolno parkować" to poprosiłem go grzecznie żeby spierdalał i położyłem się dalej spać.
Jakąś godzinę później wjechałem na firmę by się załadować. Ciemno jeszcze.



Okazało się, że firma owa produkuje elementy w/na których położone/podwieszone jest okablowanie w halach produkcyjnych i innych. Załadowałem więc wszelkiego rodzaju metalowe stelaże, drabinki, zakręty i inne. Gdy już zacząłem zabezpieczać ładunek ładowacz zorientował się, że chyba strzelił jakiegoś babola i polecił chwilę zaczekać. Okazało się, że załadował nie to co trzeba. Rozładował więc i załadował ponownie.
Po wszystkim zarzuciłem kilka pasów i ruszyłem na południe Szwecji.
W porcie w Trelleborgu zameldowałem się o 20:10. Odebrałem bilet i ustawiłem się w kolejce na prom.

Następnego dnia o 7:30 zjechałem z promu w Travemunde. Po drodze zrobiłem małe zakupy w Lubece i spędziłem półtorej godziny na tankowaniu auta - taka była kolejka.
Po drodze ciekawa droga którą jeszcze nie jechałem.







O godzinie 18:00 byłem już pod firmą w której miałem się w poniedziałek rozładowywać w holenderskim Hoorn.

Niedziela spokojna. Filmy, książka, przejażdżka po okolicy rowerem, obserwowanie kaczek w pobliskim kanale i królików na trawniku.



W poniedziałkowy ranek szybki rozładunek i jazda dalej.
Kolejny załadunek to miejscowość Ede gdzie załadowałem się jakimiś styropianowymi kształtkami - 66 palet o wadze 1400kg.
Tego dnia udało mi się dotrzeć na miejsce rozładunku którym była miejscowość Lahr w Niemczech.
Po drodze ustrzeliłem fajną nazwę firmy ;)



Następnego dnia rozładunek i jazda na kolejny załadunek do miejscowości Phillipsburg. Tam po odczekaniu na koniec szkolenia pracowników załadowałem się komponentami do produkcji opon samochodowych (kauczukiem w blokach i jakimś proszkiem w workach). Po wszystkim udało mi się jeszcze dojechać na miejsce rozładunku którym była miejscowość Waltershausen. Pod firmą nie było gdzie stać więc musiałem jeszcze poszukać sobie miejsca w najbliższej okolicy. Udało się dość gładko.

Następnego dnia rano rozładowałem się w fabryce Continental'a po czym ruszyłem na kolejny załadunek do miejscowości Elsdorf gdzie załadowałem się 24ma big bagami wypełnionymi plastikowymi siteczkami.



Kiepski to był trochę ładunek bo wysoki więc przerzucanie pasów było mocno problematyczne a włażenie na worki powodowało, że miałem całe mokre buty bo w załamaniach materiału worków stała woda. Ponadto nie chciały się specjalnie mieścić na szerokość więc ładowacz musiał je dopychać co spowodowało wybrzuszenie z prawej strony naczepy. Żeby je dobrze spiąć by się nie "przelewały" trzeba było je konkretnie zacisnąć pasami ale właśnie przez te właściwości "przelewające" pasy ciągle były luźne. Dalej okazało się, że jest problem z zapięciem kłonic gdyż dopychanie przez ładowacza spowodowało że cała konstrukcja naczepy się przesunęła na prawo - dopiero zamknięcie drzwi i przeciągnięcie pasem na lewo pozwoliło kłonicom wskoczyć na miejsce. Na koniec okazało się, że klamry od pasów uniemożliwiają założenie dolnych desek. Musiałem więc poprzekładać je na wyższe miejsca. Byłem naprawdę szczęśliwy po skończeniu tego załadunku.



Prom miałem zarezerwowany z Rostocku do którego udało mi się dotrzeć jeszcze tego samego dnia.
Na promie zjadłem jak nigdy bo kucharz uraczył mnie wegańskimi hamburgerami.

Następnego dnia zjechałem z promu około 7:30 ale zmuszony byłem dokończyć pauzę dobową w porcie w Trelleborgu, Wykorzystałem ten czas na zrobienie zakupów przez zbliżającym się weekendem.
Po drodze "brałem" nową Królową ;)



Do miejsca rozładunku czyli miejscowości Vallvik dotarłem o godzinie 20:30. Pobiłem tego dnia swój życiowy rekord gdyż w 9:58 minut przejechałem 856km ;)

Następnego dnia rano rozładowałem się w fabryce papieru Vallviks Bruk. Trochę słabo ten rozładunek wyglądał bo lało konkretnie. Po rozładunku musiałem się cały przebrać.
Po wszystkim udałem się znów do miejscowości Mora gdzie miałem załadować się drewnem z przeznaczeniem do Niemiec.
Odcinek drogi na którym testowane są elektryczne Scanie.



Widoki po drodze do Mora.




Po konsultacji z Łukaszem okazało się, że prom mam zarezerwowany z Ystad więc płynę do Świnoujścia a że muszę w najbliższy weekend zrobić 45h pauzę to mogę zjechać do mojego rodzinnego Łobza i tam ją spędzić. Szybko skontaktowałem się z moją kochaną małżonką i ustaliliśmy, że zjedzie tam i ona z naszymi dziećmi. Był to akurat weekend przed Świętem Zmarłych więc przy okazji zapalę świeczki rodzinie i znajomym. Wszystko się ze sobą zgrywa.
Załadowane.



Po załadunku ogień na tłoki by jak najszybciej dotrzeć do Ystad. Tym razem bez rekordów bo z pauzą po drodze docieram do portu następnego dnia w południe. Na promie nie śpię tylko kończę jedną książkę i zaczynam kolejną. Nie zakańczam dnia więc po przepłynięciu do Świnoujścia zaliczam myjnię i pędzę do Łobza.

Weekend naprawdę elegancki w rodzinnym gronie.
Moje dziewczyny "tirują".



Ja z dziećmi a Łobez w tle. Marysia zażyczyła sobie wejść na górę "Zieloną" która wznosi się niedaleko mojego rodzinnego domu. Oczywiście przechrzciła ją na "Czerwoną" bo to jej ulubiony kolor.


Moja Mama z Jackiem.



Wyjazd w poniedziałek uzależniony od końca zakazu czyli równo o 22:00. Tankowanie na granicy i nocna jazda do granicy zakazów (w uproszczeniu: północne Niemcy miały zakaz w poniedziałek a południowe we wtorek więc jadąc na południe mogłem dojechać tylko do granicy zakazu czyli Bawarii).

Cały dzień praktycznie spałem a po obudzeniu około 18tej zjadłem, obejrzałem dwa filmy i o 22:00 ruszyłem dalej. Około 1:30 dotarłem na okolice rozładunku - nie jechałem pod firmę bo widziałem na mapie, że to jakaś malutka miejscowość więc nie było wiadomo czy będzie gdzie stanąć na pauzę.

Następnego dnia obudził mnie lądujący w okolicy helikopter.




I tak musiałem już wstawać.
Po dotarciu do Nersingen okazało się, że muszę odczekać półtorej godziny bo rozładunek jest na innym magazynie a pracownik który może mnie tam rozładować jest obecnie bardzo zajęty.
Po rozładunku ruszyłem czym prędzej na kolejny załadunek do miejscowości Kotz gdzie załadowałem się częściami do przyczep kempingowych. Nie był to całościowy załadunek więc pojechałem jeszcze do Ulm gdzie doładowałem resztę naczepy.

Kolejny dzień to najpierw smutna wiadomość o śmierci dziadka mojej żonki. Swoje przeżył bo miał 87 lat. Był bardzo sympatycznym człowiekiem który nie raz dał mi odczuć że mnie lubi i szanuje i cieszy się, że jego wnuczka poznała kogoś takiego jak ja. Z wzajemnością oczywiście. Szkoda człowieka ale ostatnio już się bardzo męczył więc wszyscy się tego spodziewaliśmy. Niech mu ziemia lekką będzie.
Po skontaktowaniu się w Łukaszem, ów obiecał, że postara się zrobić wszystko, żeby mógł zjechać do domu na pogrzeb.
Pierwszy rozładunek to miejscowość Duiven - ekspresowo bo od wjechania na plac przez wizytę w biurze, podjazd pod rampę, rozładunek, odjazd, ponowną wizytę w biurze do wyjazdu minęło dokładnie 13 minut.
Kolejny rozładunek to miejscowość Hengelo. Tu już nie było tak ekspresowo bo musiałem rozpiąć oba boki (mimo, że sztaplarka miała przedłużacze do wideł).
Po wszystkim udałem się do miejscowości Ludinghausen gdzie załadowałem się dwudziestoma paletami zupek w proszku z przeznaczeniem do Rostocku.

Następnego dnia rano rozładowałem się w Lidlu w Rostocku i udałem się do portu gdzie miałem załadować papier z przeznaczeniem do Polski.
Na miejscu okazało się, że mnie nie załadują bo mam rozciętą plandekę i nieodpowiednie narożniki do zabezpieczania ładunku. Plandeka rozcięta na odcinku 10cm a moje dwa rodzaje narożników się nie nadają. Na pierwszy rzut oka jedne z tych moich absolutnie niczym nie różniły się od tych które są odpowiednie i które oczywiście można tu kupić.



Przy wykłócaniu się okazało się, że na ich narożnikach jest oznaczenie 1,80 a na moich 1,78 nie wiem czego w czym ale okazało się, że to 0.02 jest warte 3,09Euro za sztukę ;) Co ciekawe moje to markowe Stabilo z certyfikatem ;) a te ich to jakieś "no name" jedynie z tym oznaczeniem 1,80.

Sklejenie plandeki kosztowało z kolei 86 euro - tj. 16e za materiały i 70e za roboczogodzinę. Nie powiem, ładnie jest sklejone ale w Polsce nie wiem czy naprawa by 86 polskich złotych przekroczyła.

Na załadunku okazało się jeszcze, że maty które mam też są nieodpowiednie. Na szczęście sztaplarz już nie chciał mnie chyba bardziej osłabiać i przywiózł te właściwe i mi je po prostu dał.



Po załadunku ogień na tłoki i kierunek Szczecin.
Po drodze Łukasz starał się gdzieś załatwić mi miejsce gdzie mógłbym zostawić auto w Szczecinie. Załatwił na DBK w Radziszewie ale jak tam dotarłem to się okazało, że owszem było umówione ale miejsca nie ma. Nie miałem za bardzo czasu szukać miejsca gdzie indziej a i ojciec, który przyjechał żeby mnie zabrać do Lęborka, już czekał. Zostawiłem więc jednostkę przed bramą DBK i pojechaliśmy na pogrzeb do Lęborka.
Łysy mnie ustrzelił pod dbk.



W niedzielny poranek po śniadaniu ruszyliśmy z rodzicami do Szczecina. Na miejscu byliśmy około 13tej i od razu ruszyłem w Polskę.
Do Wyszkowa dotarłem tuż po 22giej.

Następnego dnia rano rozładunek spokojny i bezproblemowy. Po nim udałem się do Ostrołęki gdzie miałem się załadować papierem do Szwecji. Przywiozłem fiński papier z Rostocku do Wyszkowa a z Ostrołęki zabieram polski papier do Szwecji - transport nie przestaje zaskakiwać.
Most na Narwii wciąż zamknięty więc zmuszony byłem go objechać bo papiernia akurat nie z tej strony rzeki ;)
Załadunek na ściśle określoną godzinę więc miałem czas by obejrzeć film i zjeść posiłek. Po wjechaniu na firmę dość sprawny załadunek. Po zabezpieczeniu wyjazd i rozmyślanie którędy tu jechać do Gdyni. Trochę jakoś tak pozwiedzałem okolicę i przez Łomżę do Nowogrodu i dalej na Łyse (Łysy Pozdro) do Wielbarku i Nidzicę i dopiero tam na "siódemkę" do Gdyni - mogłem do Nasierowskiego zadzwonić... Na prom i tak bym nie zdążył. Po drodze jednak miałem okazję spełnić dobry uczynek. Zatrzymałem się pomóc koledze w zmianie koła w  naczepie walking-floor. Kolega był już na granicy wyczerpania fizycznego i psychicznego bo walczył z tym kołem od trzech godzin. Mam wrażenie, że bardziej mu w tej drugiej kwestii pomogłem bo go trochę uspokoiłem a gdy jego wkurwienie ustało to wszystko inne zaczęło się udawać przy mojej naprawdę znikomej pomocy. Kolega był mi bardzo wdzięczny i chciał koniecznie się jakoś odwdzięczyć (za przyzwoitość chyba nie ma potrzeby się odwdzięczać). Wystarczyło mi, że zbiliśmy "piątki" i wyraziłem nadzieję, że gdy ja będę podobnej pomocy potrzebował to znajdzie się ktoś kto pomoże mi.
Pauza wypadła na trójmiejskiej obwodnicy ;) Pozdro Łukasz.

Następnego dnia rano po dojechaniu do Gdyni okazało się że na poranny prom jestem na liście oczekujących i to na pozycji 16tej czyli na bank nie popłynę (zazwyczaj z listy schodzi maksymalnie 6aut na jeden prom). Nie chciało mi się siedzieć cały dzień w kabinie 50km od domu więc pojechałem do Lęborka pociągiem.
Wieczorem Łukasz odebrał mnie z dworca i odwiózł do auta.
Na terminalu.



Wjazd na prom i dobranoc.

Po zjechaniu z promu pierwszy śnieg tej zimy.



Jednak po około 60km po śniegu ani śladu.
Rozładunek w Skene sprawny.
Kolejny załadunek to Varberg i 23 tony drewna z przeznaczeniem do Niemiec. Dotarłem na miejsce około 14:30 ale Łukasz poinformował mnie, że załadunek dopiero następnego dnia. Co zrobić? Pauza więc.

Następnego dnia załadunek na dwa boki.




Po zabezpieczeniu zjazd do Trelleborga. Prom miałem zarezerwowany do Rostocku na godzinę 16:00 ale udaje mi się popłynąć tym o 12:30.
 Po zjechaniu z promu jadę jeszcze jakieś 200km bo znów nie zakańczałem dnia. Chciałem żeby na kolejny dzień zostało mi już jak najmniej.

Kolejny dzień to 150km dojazd i rozładunek w miejscowości Brandenburg. Na miejscu okazuje się, że przede mną jest kolega ze Szczecina. Gawędzimy sobie gdy jego rozładowują.



Brudas.



Po moim rozładunku ogień na tłoki i kierunek DOM. Po drodze spokojnie bo w Polsce zakaz dla ciężarówek i święto więc ruch znikomy.
Do Lęborka docieram o 18:15. Welcome Home (nie Sanitarium) ;)
W sobotę jedziemy z Marysią i Miśką odstawić Łukaszowi auto do Gdyni bo ten pędzi na załadunek do Kwidzyna.



Marysię i Miśkę trochę zmogło w SKM'ce ;)




PS: Pozdrawiam koleżanki z pracy mojej żony ;)