sobota, 6 grudnia 2014

Ładnie, jak na pogrzeb czyli Wakacyjna Przygoda. 16.07-30.07.2014



W kolejną trasę wyjeżdżałem w podwójnej obsadzie ;) Jako, że wakacje były już w pełni zabrałem w nią więc swego syna. Nie była to wprawdzie jego pierwsza trasa ale po raz pierwszy w pełnym wymiarze czyli przez trzy tygodnie.
Przygotowania do tej trasy nie różniły się jakoś specjalnie od tych zwykłych, gdyż Jacka spakowała nieoceniona w tej kwestii mama, a on ograniczył się jedynie do spakowania swoich książek, kredek i zabawek.

Do auta musieliśmy dotrzeć osobowym autem szefostwa. W Słupsku stawiliśmy się już około ósmej rano, gdyż do godziny 17:00 musieliśmy dotrzeć do Kiel, bo tam, tradycyjnie zresztą, miała nastąpić zmiana. Po szybkim przepakowaniu się i odebraniu niezbędnych dokumentów ruszyliśmy w stronę Niemiec. Po drodze krótki postój na dotankowanie na granicy i gdzieś w Niemczech na chwilę drzemki która musiałem sobie uciąć - jak to zwykle bywa, gdy na nią stawałem Jacek smacznie spał - gdy ja z kolei zacząłem drzemać to on się obudził i spać już nie mogłem ;)

Na miejscu byliśmy chwilę przed 17:00. Odebraliśmy auto, przepakowaliśmy się, odebraliśmy bilet na prom i wjechaliśmy nań.
Jako, że był to okres wakacyjny to na promie sporo atrakcji dla dzieci w postaci dmuchanego zamku na otwartym pokładzie, imprezka z Georgem, quizy i inne zabawy przez promowych "KaOwców"
Ciężko było zagonić Jacka do łóżka.



Następnego dnia rano zjazd z promu i jazda do Norwegii. Krótka wizyta w spedycji celem zostawienia dokumentów i części ładunku w magazynie i kolejne rozładunki w Borgenhaugen, Rygge, Moss i na koniec Oslo gdzie zmuszeni byliśmy rozładować się już następnego dnia.
Jacek jest już co raz bardziej ciekawy świata więc wszystko go interesuje. Starał się pomagać mi, przy rozładunkach tak jak umiał a, że jeszcze niewiele umie i może, to ja miałem przez to trochę więcej pracy z pilnowaniem go. Jest to jednak na tyle pozytywny odruch dziecka, że nie można go absolutnie tłamsić.

Następnego dnia po rozładunku w Oslo wróciliśmy do Sarpsborga gdzie mieliśmy się załadować celulozą. Firma w której miało to nastąpić to spory kombinat chemiczny w którym produkuje się m. in. celulozę, ekstrakty do żywności, nawozy, barwniki itd. Zrozumiałe więc, że dzieci nie mogą tam przebywać. Nie było to jednak nigdzie jakoś specjalnie wytłuszczone ani w żaden sposób sprawdzane. Wjechałem więc na teren firmy nie informując nikogo o tym, że Jacek jest ze mną. Na czas załadunku miał on, siedzieć w aucie i oglądać jakiś film na komputerze by uniknąć niepotrzebnych probemów. Jednak gdzieś tam w zawiłych zakamarkach jego umysłu urodziła się myśl o tym żeby pomóc tacie ;) Ostrzegałem go o tym, że na terenie tej firmy trzeba przestrzegać specjalnych zasad bezpieczeństwa, więc ubrał się w kamizelkę odblaskową, rękawice robocze, okulary ochronne i kask ochronny zanim wyszedł mi pomóc. Jakoś umknęło jego uwadze to, że mówiłem wyraźnie by w ogóle z auta nie wysiadał. Wysiadł a, że był naprawdę komicznie ubrany i do tego niemal cały odblaskowy to niestety nie umknął uwadze kierującej sztaplarką. Na szczęście nikt mi go nie zabrał. Jednak po załadunku, podczas odbierania dokumentów otrzymałem ustną reprymendę za to, że wwiozłem go na teren zakładu. Przy okazji dostało mi się również za to, że podczas załadunku nie miałem długich spodni i nie nosiłem kasku non-stop na głowie (zaznaczę, że temperatura oscylowała wokół 30st. a kask ściągnąłem zaraz po załadunku i bez niego spinałem jedynie ładunek pasami). Dodatkowo też zakomunikowano mi, że stosowna informacja zostanie przesłana również do spedycji. Przyznaję szczerze, że miałem to głęboko w doopie bo spedycja dobrze wiedziała, że jadę tam z synem bo mieli okazję go już poznać.
Po załadunku odebraliśmy w spedycji dokumenty celne i ruszyliśmy na prom do Goteborga.
Na granicy spotkała nas z początku dość dziwna sytuacja. Podczas wizyty w urzędzie celnym na granicy w pewnym momencie otworzyło się jedno z okienek a z niego wychyliła się ręka celnika który palcem przywołał Jacka. Gdy ten podszedł do okienka, wąsaty stary celnik chwycił go za przegub ręki i pociągnął do siebie. Zauważyłem, że Jacek był tym faktem dość mocno zaskoczony by nie użyć określenia, że lekko przerażony. Celnik ów drugą ręką przystawił Jackowi na wewnętrznej stronie ręki dużą okrągłą pieczątkę oznajmiając z szerokim uśmiechem, że teraz może on już przekraczać granicę bez przeszkód.



Na promie znów zabawy na zamku i z George'm na pokładzie potem kolacja, lody na deser i do spania.

Następny dzień to po zjechaniu z promu, zjazd od razu na parking ze względu na wakacyjny zakaz weekendowy. Jako, że ładunek przeznaczony był do Fryburga Bryzgowijskiego na południu Niemiec to każdy kilometr bliżej celu oznaczał szybszy rozładunek i załadunek z powrotem do Norwegii. Dlatego, też wykorzystaliśmy również czterogodzinną wieczorną przerwę w zakazie. Udało nam się dojechać w tym czasie do parkingu w okolice Munster.
W niedzielne popołudnie postanowiliśmy wybrać się na spacer po okolicy bo okazało się, że parking nie jest ogrodzony a w dodatku położony całkiem blisko miasta. Dzień ów by dosyć gorący i do tego parny. Wyposażyliśmy się więc w dwie butelki wody i poszliśmy. Okazało się, że pogoda jest po prostu zabójcza. Po dziesięciu minutach spaceru nasze ciała były całkowicie zlane potem a słońce nas po prostu paliło. Nawet gdy weszliśmy do lasu ulga była niewielka, gdyż powietrze zdawało się być całkowicie nieruchomym przez co nie dającym żadnej ochłody.



Po pokonaniu dystansu około 1,5km dzielącego nas do przystanku autobusowego, z którego chcieliśmy dojechać do Munster, okazało się, że wypiliśmy już prawie cały zapas zabranej wody. Zdecydowaliśmy, że wracamy bo próba dotarcia do miasta skończyłaby się chyba kompletnym wyczerpaniem naszych organizmów. Po drodze odnaleźliśmy interes "na boku" jednego z moich kolegów ;)


Po powrocie do auta i uzupełnieniu płynów obaj leżeliśmy niemalże bez ruchu przez co najmniej godzinę przy otwartych drzwiach i szyberdachu auta. Co ciekawe po upływie kolejnej godziny rozpadał się deszcz co zapowiadało sporą ulgę. Ta jednak nie nadeszła, gdyż temperatura spadła zaledwie o kilka stopni a zamknięta puszka kabiny po całym dniu nagrzewania w słońcu długo nie chciała ostygnąć. Gdy już jednak się trochę ochłodziło trzeba było ruszać bo zakaz się skończył.  Trasa długa ale pokonywana nocą, więc jedyne towarzystwo na jakie mogłem liczyć to fale radiowe gdyż Jacek smacznie spał.

We Freiburgu zameldowaliśmy się około godziny 11:00 w poniedziałek. Na teren firmy w której miałem się rozładowywać najprawdopodobniej również nie można wjeżdżać z dziećmi a nie chciałem Jacka zostawiać gdzieś po portierniach, więc konkretnie go pouczyłem o tym co mu wolno a czego nie, włączyłem film i na czas rozładunku został tym razem posłusznie w aucie. Po rozładunku dostaliśmy od razu informację o załadunku, jednakże po przyjechaniu na miejsce okazało się, że towar nie jest jeszcze gotowy i musimy nań zaczekać do dnia następnego. Jako, że na terenie firmy nie mogliśmy zostać, znaleźliśmy niedaleko spokojną miejscówkę w pobliżu stacji benzynowej na której od razu skorzystaliśmy z prysznica.

Nazajutrz podczas wizyty w biurze Jacek odkrył na suficie ogromnego pająka którego od razu polecił mi sfotografować i wysłać mamie, żeby się go bała ;)



Po załadunku ruszyliśmy dalej. Trochę sporo było tego dalej bo ładowaliśmy we Francji w Mertzwiller, dalej w Brumath. Dokumenty do owych ładunków odebraliśmy w pewnej spedycji w Strasburgu i musieliśmy się z nimi udać na lotnisko w Strasburgu by tam zrobić odprawę celną. Następnie udaliśmy się z powrotem do Niemiec do miejscowości Fellbach k. Stuttgartu by doładować się już do pełna.
Jako, że w ostatnim miejscu musieliśmy chwilę zaczekać tak na załadunek jak i na dokumenty to po wyjechaniu z Fellbach dość szybko zmuszeni byliśmy stanąć na pauzę. Jak to tradycyjnie bywa w Niemczech o tej porze, znalezienie wolnego miejsca na parkingu nie było wcale łatwe i udało się chyba dopiero na czwartym z kolei.

Następny dzień to już zdecydowanie nic szczególnego bo tylko i wyłącznie jazda na północ z tankowaniem w Soltau i gonitwa by zdążyć na prom z Kiel. W porcie zameldowaliśmy się 20 minut przed jego odpłynięciem, więc niewiele brakowało a musielibyśmy czekać do dnia następnego lub próbować cofnąć się do Travemunde.

Kolejny dzień to po zjeździe z promu w Goteborgu dojazd do Sarpsborga i rozładunki kolejno w Vestby, Vinterbro i Skedsmokorset . Ostatnie dwa rozładunki zostały nam na piątek w Sandvice i Langhus. Tego samego dnia udało się jeszcze nawet załadować we Fredrikstadt a gdy zjechaliśmy na bazę spedycji by tam spędzić weekendową pauzę okazało się, że czekają tam na nas jeszcze trzy dodatkowe palety. Po ich załadowaniu znaleźliśmy dogodne miejsce do weekendowej pauzy którą niniejszym rozpoczęliśmy.
Jednakże nasz plan nie obejmował siedzenia w aucie czy też spania i jedzenia. Mieliśmy konkretne założenia co do jego interesującego wykorzystania.

W sobotni poranek wstaliśmy stosunkowo wcześnie bo już przed siódmą rano. Poszliśmy się wykąpać do "socjala", zjedliśmy lekkie śniadanie i udaliśmy się na dworzec kolejowy w Sarpsborgu. Stamtąd udaliśmy się na wycieczkę do Oslo. Podróż pociągiem bardzo przyjemna bo wygodne fotele, czysto i schludnie choć bardzo drogo porównując z polskimi cenami - za dwa bilety w obie strony na około 200km trasie z Sarpsborga do Oslo zapłaciliśmy 500NOK (ok. 250zł) - czyli około 1zł za km.
W Oslo spędziliśmy calutki dzień.
Zwiedziliśmy po kolei:
- Muzeum Przyrodnicze (ogród botaniczny, palmiarnia, muzeum geologiczne i zoologiczne) całkiem przyjemne miejsce a nigdy w czymś takim chyba nie byłem.
- Muzeum Łodzi Wikingów - nie ukrywam, że interesująca mnie tematyka ale muzeum rozczarowało małą ilością eksponatów, ogromną ilością wkurzających  turystów - takich typowych młotków z saszetkami i w kreszowych dresach których interesują tylko i wyłącznie zdjęcia z aparatu zawieszonego na szyi. Nie zwiedzają tylko zaliczają punkty wycieczki nie bacząc ani na innych zwiedzających ani na eksponaty ani na cokolwiek. Dziwne były też niektóre opisy eksponatów - w formie pytań do zwiedzającego.
- Muzeum Kon-Tiki poświęcone w całości pracy, wyprawom i badaniom norweskiego podróżnika i naukowca Thora Heyerdahla - fajna sprawa jak ludzie robią to co kochają z takim zaangażowaniem i uporem.
- Frammuseet - muzeum morskich wypraw arktycznych - ja już miałem lekko dość, więc Jacek poszedł tam sam. Czekałem na niego na zewnątrz ponad godzinę, więc musiało być fajnie;)



Skąd oni wzięli taką wielką cebulę?












Wycieczkę zakończyliśmy zaliczając sympatyczny spacer po centrum Oslo w towarzystwie przemiłej pary, zaprzyjaźnionych polskich mieszkańców stolicy Norwegii, Moniki i Łukasza. Nie omieszkaliśmy zrobić sobie foty przy słynnym tygrysie - podobno kto nie ma przy nim zdjęcia nie może mówić, że zwiedzał Oslo.



Do Sarpsborga wróciliśmy mocno zmęczeni, choć muszę z całą stanowczością  stwierdzić, że mój syn jest niezniszczalnym dzieckiem, że dał radę wytrzymać cały dzień łażenia i praktycznie cały czas tryskał energią. Wycieczka była naprawdę udana.
Zaliczyłem też moje ulubione falafelki ;)



Weekend ów był kolejnym podczas którego centrum Oslo było mocno pilnowane, ze względu na zagrożenie jakimiś aktami terroru. Poza widoczną wszędzie policją np. na dworcu głównym NIGDZIE nie można było niczego wrzucić do koszy na śmieci gdyż wyglądały one tak:



Muszę przyznać, że Oslo jako takie, niczym szczególnym nie zachwyciło - miejscami śmierdzące i brudne jak każde z największych miast w których byłem - sporo narkomanów, cyganek, freaków ale i artystów ulicznych czy po prostu sympatycznych ludzi. Zaskakująco dziwne dosłownie parę kroków od normalnego typowego miasta np. dworca głównego - podejrzana typiarnia w zimowych kurtkach gdy temperatura 30 stopni czy otwarte sklepy w których nie było absolutnie nic na półkach. Jakoś tak dziwnie - spodziewałem się chyba czegoś innego po wizycie np. w Trondheim.


W niedzielne popołudnie ruszyliśmy do Goteborga na prom by w poniedziałkowy ranek być już w Kiel.
Kilka fotek z promu.








Po zjechaniu z promu zauważyliśmy jakiś protest ekologów w kanale portowym w Kiel. Nie wiem dokładnie o co chodziło ale z transparentów wywnioskowałem, ze Stena Line była/będzie zaangażowana w transport jakiś ładunków związanych z energią atomową.





W Niemczech tym razem czekały nas trzy rozładunki. Pierwszy z nich to mała miejscowość Elsdorf gdzie rozładowaliśmy dwie z ostatnich trzech załadowanych palet. Firma w której to nastąpiło to fabryka serów. Co ciekawe jest to jedna z tych "nowoczesnych" firm po których ciężarówki jeżdżą same.



Kolejne miejsce to Dortmund gdzie zameldowaliśmy się około 16:30, co okazało się być już zbyt późną porą na rozładunek, musieliśmy więc poczekać nań do rana dnia następnego. Na spacer jednak pora ta nie była wcale zbyt późna. Udaliśmy się więc na rekonesans okolicy zaliczając wizytę w sklepie i zakupy świeżych owoców, warzyw i oczywiście lodów. Po drodze złapała nas konkretna ulewa którą musieliśmy przeczekać pod jednym z mostów;)

Następnego dnia po rozładunku udaliśmy się do ostatniego miejsca przeznaczenia jakim był Duisburg. tam rozładowaliśmy największą część naszego ładunku składającą się z 26 big-bag'ów bieli tytanowej.
W trakcie rozładunku otrzymaliśmy informacje o tym by po nim udać się do Bochum by tam załadować 66 palet różnego rodzaju orzeszków (ziemne, pistacje, nerkowce, pinii). Na miejscu byliśmy około godziny 14:00. W biurze magazynów Kuehne-Nagel powiedziano nam, że niestety nasz ładunek będzie gotowy dopiero następnego dnia. Zmuszeni więc byliśmy poszukać sobie jakiegoś miejsca do zaparkowania w pobliżu i czekania. Niestety nie pozwolono nam zostać na terenie KN. Na szczęście znaleźliśmy spokojne miejsce jakieś 2km od KN. Niestety tego dnia cały czas padał deszcze więc nie zaliczyliśmy żadnego spaceru po okolicy ale żałować chyba nie specjalnie mamy czego, gdyż była to typowa dzielnica przemysłowa bez jakichkolwiek atrakcji turystycznych.

Następnego dnia rano zajechaliśmy znów do Kuehne Nagel by się załadować . Udało się to stosunkowo szybko więc mogliśmy spokojnie ruszać w dalszą trasę. Po drodze jak zwykle tankowanie i zjazd do Kiel gdzie czekał już na nas zmiennik, gdyż w międzyczasie ustaliliśmy, że zjazd do domu nastąpi po dwóch a nie trzech tygodniach. Po dość szybkim przepakowaniu się do auta szefa wracaliśmy już do domu po myślę całkiem ciekawie spędzonych wspólnie dwóch tygodniach.

Muszę przyznać, że jeżdżenie z dzieckiem ma zdecydowanie dobre strony - ludzie w biurach, spedycjach, magazynach się wydają jacyś tacy milsi, tak jakby głupio im było być zwykłym sobą przy dziecku. Wszędzie gdzie nie wchodziłem z Jackiem zaraz pojawiały się uśmiechy na twarzach. Częstowano go czekoladkami, lodami, batonikami, zagadywano i rozdawano prezenty.
Obecność jego wiąże się także z niezliczoną ilością śmiesznych sytuacji, powiedzonek, spostrzeżeń czy komentarzy. Oto kilka z nich.

1. Wyjeżdżamy z Oslo w kierunku Goteborga. Na wylocie ze stolicy Norwegii zlokalizowana jest dość duża elektrociepłownia (tak przypuszczam) - duży budynek na wzgórzu z wielkim potrójnym kominem. - "Zobacz Tata, to pewnie fabryka robienia Czarnej Dziury."
2. Kupiłem sobie niedawno grę "Wiedźmin" (w biedrze była za 20zł). Jacek namiętnie ogląda gdy ja gram i sam mnie do tego namawia mimo, że nie lubię gier komputerowych. Chciał także żebym mu przeczytał dokładnie instrukcję w której było napisane, że długotrwałe granie może wywołać jakieś tam negatywne skutki. Po kolejnej z fajnych przygód Wiedźmina tako rzecze - "Pracownicy Biedronki Cię oszukali, że można dostać utraty przytomności od tej gry."
3. W wielu niemieckich toaletach znajdują się automaty z prezerwatywami. Któregoś razu widzę, że Jacek namiętnie kręci wajchą przy jednym z nich. Na pytanie o to co robi odpowiedział - "Sprawdzam czy polecą jakieś cukierki"
4. Z kolei w pobliżu wielu francuskich stref przemysłowych "stacjonują" córy Koryntu. Jacek widząc kolejną z nich w Strasburgu a trzeba zaznaczyć, że ubraną jedynie w coś na wzór mega skąpego stroju kąpielowego z pajęczynowatą mini, zapytał:
- "Po co one tak tu stoją? Tak ładnie ubrane"
- Ładnie ubrane? - zapytałem
- "No ładnie. Jak na pogrzeb na przykład."
5. Podczas pauz zwracałem mu uwagę, by nie zapalał w ciągu dnia żadnych świateł w aucie, żeby nie wyczerpać akumulatorów. Któregoś dnia jechaliśmy w sporym deszczu, więc miałem włączone wycieraczki na pracę ciągłą na co Jacek, zwrócił mi uwagę - " Wyłącz już te wycieraczki bo wyczerpiesz akumulator."
6. Podczas jazdy słucham dużo muzyki przez co Jacek łapie pewne teksty (jeśli to polskie zespoły) i możemy o nich pogadać. Pewnego razu akurat z transmitera leciał Projekt Nasłuch. W jednym z jego kawałków refren zawiera stwierdzenie " I Ty też jesteś Dziadem". Po jego wysłuchaniu Jacek stwierdza:
- Ja też jestem dziadem!
- Dlaczego? - pytam
- No przecież mówisz do mnie czasem "Dziadu Ty mój"
Istotnie, tak do niego czasem mówię. Natomiast gdy zaczyna się kolejny utwór który zawiera zmieniony głos Krystyny Prońko - "Ale to to wyłącz bo to jakieś dla małych dzieci chyba."
Innym razem gadaliśmy o tekstach zespołu Dezerter.
6. Zdarzały się też sprzeczki. Wiadomo. Po jednej z nich Jacek stwierdził z ogromnym fochem - "Ty w ogóle nie umiesz wychowywać dzieci"
I jak tu nie kochać tego czorta.

Cały album zdjęć - Trasa z Jackiem