Pierwszy
opis na blogu ale ogólnie kolejny więc tym którzy chcą być bardziej w temacie polecam
odwiedziny tematu na Wadze Ciężkiej a wszystkich którzy czytają je regularnie
zapraszam po prostu do lektury.
Opisywana trasa miała miejsce pomiędzy 12 a 29 maja tego roku.
Wyjazd tym razem niemalże z domu bo auto do odbioru z serwisu w Gdańsku. Jedyna
niewygoda to fakt, że nie było to moje auto. Kolega który zwykle nim jeździ, w
trakcie mojego wolnego wskoczył na moje auto i nie zdążył na nie jeszcze wrócić
bo musiało zahaczyć o serwis MAN w Gdańsku.
Szef mnie podrzucił do auta w poniedziałkowy ranek. W serwisie stało ono już od
soboty. Na miejscu okazało się, że przy aucie nie zrobiono absolutnie nic od
tego czasu i stoi jak stało pod przysłowiowym płotem. Jako, że naczepa była
jeszcze załadowana to postanowiono, że pojadę najpierw ją rozładować i wrócę do
serwisu. Tak też zrobiłem.
Pierwszy rozładunek to mały magazyn w Straszynie gdzie zrzuciłem kilka palet
różnych drobiazgów. Właściciel owego magazynu dysponuje mniejszymi autami które
owe drobiazgi rozwożą do odbiorców. Drugi rozładunek to gdańska stocznia, do
której dostarczyłem jakąś bliżej nieokreśloną konstrukcję zbudowaną z rur i
pomp. Trochę się zamotałem na miejscu przez zły adres w CMR'ce i na teren
stoczni wjechałem nie tą bramą co trzeba ale na szczęście ochrona wykazała się
wyrozumiałością.
Już w magazynie okazało się, że owa konstrukcja wymaga odprawy celnej na ulicy
Śnieżnej w Gdańsku. Musiałem więc opuścić stocznię i udać się do wskazanej
placówki celnej. Po drodze trochę pobłądziłem bo Gdańsk w tamtych okolicach
rozkopany i z objazdami, a ja nigdy w tych rejonach nie byłem. Udało się jednak
znaleźć co trzeba i dosyć sprawnie wszystko załatwić. Po powrocie do stoczni
rozładunek był już tylko formalnością.
Po wszystkim wróciłem do serwisu i spędziłem w nim resztę dnia. W międzyczasie
otrzymałem informację o załadunku na
następny dzień.
Rankiem ruszyłem na załadunek, znów do Gdańska i to w okolice stoczni w której
dzień wcześniej się rozładowywałem. Załadunek poszedł dość sprawnie mimo, że
nie był wcale łatwy do załadowania, gdyż były to specjalistyczne szafy z
jakimiś sterownikami i oprzyrządowaniem do zamontowania na statku. Ładunek
przeznaczony był do stoczni w miejscowości Ulsteinvik w Norwegii.
Nie sposób nie wspomnieć o tym, że gdy na ów załadunek przyjechałem na zderzaku
auta stwierdziłem obecność niebieskawej cieczy - po pierwszych oględzinach organoleptycznych
stwierdziłem, że z pewnością nie jest to płyn do spryskiwaczy a raczej ten
służący do chłodzenia silnika. By to dokładniej sprawdzić musiałem otworzyć
maskę auta - sztuka ta się nie udała, gdyż przy pierwszej próbie pękła linka
która miała to umożliwić. Niby nic, bo się zdarza, ale linka owa wraz z
"rączką" została dzień wcześniej w serwisie wymieniona ;)
Po kilku kombinacjach z urwaną linką, kombinerkami udało mi się w końcu otworzyć
maskę po czym stwierdzić, że uszkodzeniu uległ jeden z węży w których krąży
płyn chłodniczy. Uszczelniłem go dostępnymi materiałami naprawczymi, dolałem
tyle co ubyło i po zabezpieczeniu cennego ładunku ruszyłem do miejscowości
Przodkowo by tam doładować pozostałą wolną część naczepy.
W Przodkowie załadowałem bramki do gry w piłkę ręczną. Dość dziwny ładunek jak
na Norwegię. Jak się później okazało jeszcze dziwniejsze było miejsce jego
rozładunku.
Z Przodkowa wróciłem do Gdańska by zrobić odprawę celną a później do serwisu
MAN celem naprawy pękniętego węża i urwanej linki otwierania maski. Po tej
naprawie pojechałem jeszcze tylko zatankować auto i zjechałem na terminal
promowy w Gdyni gdzie czekałem na wieczorny prom do Karlskrony.
Przed wjazdem na prom spotkałem kolegę Mateusza z mojego rodzinnego Łobza,
który to od dwóch lat, też jest kierowcą ciężarówki a obecnie pracuje w firmie
która jeździ w relacji Polska-Szwecja. Miałem więc na promie zapewnione
towarzystwo. Dawno się nie widzieliśmy, więc było o czym pogadać.
Rano zjazd z promu i od razu ogień na tłoki w kierunku Norwegii.
Plan pierwotny był taki, że autem tym dojeżdżam jedynie do Sarpsborga i tam
przesiadam się do swojego. Niestety plan ten nie miał szans realizacji, gdyż tak
się ułożyły jego załadunki, że byłem o dwa dni szybszy. Zmuszony byłem przez
taki obrót spraw, pojeździć kolegi autem jeszcze kilka dni. Takie zrządzenie
losu okazało się dziwnym trafem brzemienne w skutkach.Tego dnia dojechałem do miejscowości Minnesund kilkadziesiąt kilometrów za Oslo
i tam spędziłem noc na parkingu przy E6.
Następnego dnia rano ruszyłem w kierunku celu mojej "podróży" (w
cudzysłowie bo podróż to raczej jak wycieczka czy ekspedycja a nie po prostu
praca). Jako, że była już połowa maja więc postanowiłem pojechać drogą numer 15
która zimą bywa często zamknięta na najwyżej położonym jej odcinku. Warto zaznaczyć,
że mimo tej pory roku, świecącego słońca i temperatury oscylującej koło 15
stopni, na płaskowyżu padał śnieg z deszczem i był zaledwie jeden stopień
ciepła (przypomnę, że był to 16 maja). Trasa szła jednak bezproblemowo, gdyż droga jest tam dobra a i ruch
bardzo mały. Poza tym widoki bezcenne. Jedynie odcinek tuż przed zjazdem z
płaskowyżu, który wymaga przejechania trzech dość wąskich tuneli wymaga dobrej
koncentracji szczególnie w czasie mijania innych aut ciężarowych jadących z
przeciwka.
Kilka zdjęć z E15.













Nie
będąc jeszcze rozładowanym, zostałem poproszony o to by po drodze zabrać już
część ładunku powrotnego w miejscowości Orsta - okazały się nim jakieś dywany.
Gdy już załadowałem owe tekstylia i ruszyłem w kierunku pierwszego celu czyli
Ulsteinviku, stwierdziłem, po około pięciu minutach od powrotu do auta, że
przestało mi działać ogrzewanie kabiny. Zdziwiło mnie to trochę ale nie
zastanowiło zbytnio. To był błąd.
Kilka kilometrów za wspomnianą Orst'ą wjechałem do ośmiokilometrowego tunelu
zwanego Eiksund który to przechodzi pod wodą fiordu Eiksund - jest to najgłębszy tunel na świecie, bo
schodzi aż 287 metrów poniżej poziomu morza. Jego nachylenie to prawie 10%. - http://pl.wikipedia.org/wiki/Tunel_Eiksund
Jadąc z góry zredukowałem bieg i załączyłem retarder by się nie rozpędzać. Gdy
już dojeżdżałem do najniższego punktu tunelu, wskazówka temperatury płynu
chłodzącego najpierw podniosła się maksymalnie w górę po czym spadła do zera i
znów wskoczyła na maksimum a w tym samym momencie komputer auta wyświetlił
komunikat o zbyt wysokiej temperaturze płynu chłodzącego i oleju w silniku.
Tunel już zaczynał się wznosić a auto w ogóle nie reagowało na pedał gazu przez
co udało mi się jedynie dotoczyć do najbliższej zatoczki awaryjnej. Gdy już się
w niej zatrzymałem spod maski zaczęły wydobywać się kłęby dymu. Na szczęście
nie był to dym, a jedynie parujący płyn chłodniczy co dało się od razu
stwierdzić po zapachu. Po upewnieniu się, że na pewno nic się po maską nie pali
wszedłem do alarmowej budki telefonicznej i poinformowałem służby nadzorujące
tunel o tym, że potrzebuję pomocy. Po kilkuminutowej rozmowie polecono mi
jeszcze raz sprawdzić czy aby na pewno nie ma zagrożenia pożarowego i
poinformowano mnie o tym, że na jakiś czas tunel zostanie zamknięty. Po
następnych kilku minutach na miejscu pojawiła się policja która po stwierdzeniu
braku zagrożenia i uzyskaniu ode mnie zapewnienia o tym, iż sam zorganizuję
sobie pomoc w wyciągnięciu z tunelu, odjechała otwierając tunel dla ruchu.
Pomoc w takich wypadkach organizuje nam nasza norweska spedycja, więc poinformowałem
ich jedynie o tym gdzie jestem, co się stało i jakiej pomocy potrzebuję.
Na pomoc czekałem prawie cztery godziny zanim zjawiła się czerwona Scania 620 z
firmy Viking. Jak już motor ostygł i wyparował zapach glikolu dało się także wyczuć
swąd tak jakby spalonych ziaren kawy - obsługujący Scanię mechanik też szybko
to zauważył. Podczas odłączania wału napędowego stwierdził szybko, iż zapach
ten to spalony olej ze skrzyni biegów który wycieka z retardera.
Smutny widok.
Viking zaciągnął mnie do miejscowości Stryn do serwisu mającego autoryzację
MAN'a. Jako, że było już dość późno nie
pozostało mi nic innego jak czekać do dnia następnego.
Po
przebudzeniu poczułem od razu rześkość poranka. Nie mogłem na noc włączyć
ogrzewania postojowego ze względu na nieokreślony jeszcze stan silnika auta.
Poszedłem od razu do serwisu by ustalić wszystkie szczegóły zdiagnozowania
auta. Konieczne do tego okazało się poręczenie za nas wystawione przez naszą
spedycję gdyż nie było możliwości uregulowania płatności kartą paliwową.
Prace przy aucie zaczęły się około południa, gdyż wszyscy mechanicy byli mocno
zajęci pracą przy wcześniejszych zleceniach. Około godziny szesnastej ustalono,
że najprawdopodobniej poważnej awarii uległa skrzynia biegów, jednak by to
dokładnie sprawdzić trzeba byłoby ją wyciągnąć. Nadmienić trzeba, że był to
piątek a następnego dnia serwis nie pracuje, gdyż dzień 17 maja jest w Norwegii świętem narodowym jak u nas 11
Listopada - choć nikt się tu nie napierdala kamieniami i drzewkami i nie pali
tęcz i wozów transmisyjnych. Ustaliliśmy więc z szefostwem, że w poniedziałek
rano mechanicy wyjmą skrzynię by ją do końca zdiagnozować i najprawdopodobniej
zabierzemy ją do Polski celem regeneracji. Czekała mnie więc jeszcze jedna noc
w popsutym aucie. Na szczęście jedna bo jechał do mnie już kolega Piotr który
na co dzień jeździł tym właśnie autem a ostatnio zastępował mnie na moim.
Przyjechał do mnie samym ciągnikiem, gdyż musieliśmy jeszcze rozładować naczepę
uszkodzonego auta w Ulsteinviku.
Piotr zjawił się w Stryn około godziny 15:00. Po podczepieniu od razu
pojechaliśmy do Ulsteinviku.


Na
miejscu ustawiliśmy się na parkingu pod firma do której myśleliśmy, że mamy
ładunek czyli Rolls-Royce Norway. Myśleliśmy, bo na dokumentach był dość
niedokładny adres który wskazywał na stocznię w Usteinviku. Na ładunku zaś umieszczone były
oznaczenia z logo RR. Pauza do poniedziałku.
Jako, że świętowanie narodowe w Norwegii wiąże się z radością a nie burdami jak
w Polsce to całą noc byliśmy świadkami czy to rajdów autami po parkingu na którym
staliśmy czy po prostu wizyt nastoletniej młodzieży - dość blisko była również
stacja benzynowa w której zaopatrywali się pewnie w fast-food'y. W pewnym
momencie podjechał nawet imprezowy autobus z którego wydobywały się dźwięki rodem
z konkretnej dyskoteki.
Niedziela była spokojna i leniwa a służby porządkowe wzięły się już za
sprzątanie parkingu - swoją drogą byłem dość zaskoczony tym, że Norwedzy tak
potrafią u siebie naśmiecić w ciągu jednej nocy.
W poniedziałkowy ranek okazało się, że nasz ładunek nie jest jednak
przeznaczony dla Rolls-Royce'a a faktycznie dla jednej ze stoczni. Co ciekawe zlkalizowanej po drugiej stronie fiordu, w miejscowości Kleven oddalonej od
Ulsteinviku o jakieś 15 kilometrów. Na miejscu okazało się, że przy budowie
statku pracuje kilka polskich firm więc plac stoczniowy pobrzmiewał tu i ówdzie
polską mową.
Chwilę trwało ustalenie do którego magazynu ma trafić przywieziony przez nas
ładunek ale gdy się to już udało zrobiono to szybko i sprawnie.
Drugi z naszych rozładunków to wspomniane wcześniej bramki do piłki ręcznej
które rozładowaliśmy w firmie produkującej... sieci rybackie i olinowanie statków. Dojazd do
owej firmy w miejscowości Froystad naprawdę malowniczy.



Dojazd do firmy

Pod firmą.
W tzw.
międzyczasie otrzymaliśmy informacje o załadunkach. Pierwszy z nich to jakieś
bliżej nieokreślone urządzenie z przeznaczeniem do Rumunii, które załadowaliśmy
w Ulsteinviku. Po nim udaliśmy się do miejscowości Sovik, do firmy produkującej
silniki okrętowe - bardzo ciekawa firma bo nazwa firmy nie znana a po wejściu
na halę produkcyjną widzisz mechaników składających np. silnik do kutra
rybackiego z logo Scania. Załadowaliśmy tam jakieś bliżej nieokreślone kawały
żelastwa (zapakowane w podłużne drewniane skrzynki) z przeznaczeniem do
Szwecji. Po pogawędce z szefem produkcji i odebraniu dokumentów pojechaliśmy do
z powrotem do Stryn by odebrać wyciągniętą już skrzynię biegów. Po drodze
przepiękne widoki, szczególnie z krótkiego rejsu promem.
W Stryn byliśmy tuż po 17 i okazało się, że skrzynia jest jeszcze nie
wyciągnięta, gdyż serwis nie dysponował odpowiednią liczbą mechaników
którzy mogliby to zrobić. Nadmienić należy, że był to zasadniczo serwis aut
osobowych Nissan'a ale świadczący również wszelkiego rodzaju usługi naprawcze
więc hala warsztatowa była zastawiona takimi pojazdami jak koparka, wywrotka
MAN, auta osobowe BMW, Nissan i Audi oraz dwoma quadami i jednym skuterem
śnieżnym. Zmuszeni więc byliśmy czekać do dnia następnego.
Rankiem mechanicy wzięli się do roboty a my spokojnie czekaliśmy na rozwój
wydarzeń. Około godziny 15:00 poinformowano nas, że skrzynia jest już
wyciągnięta i gotowa do załadunku. Poprosiliśmy jeszcze tylko o jej obmycie i
zabezpieczenie przed ewentualnymi wyciekami płynów.
Tuż przed 16:00 ruszyliśmy na południe. Po drodze zaliczyliśmy pozytywnie kontrolę
Statens Vegvesen a Sarpsborgu byliśmy tuż przed północą. Po drodze znów cieszyliśmy oczy Norwegią.
Następnego dnia rano rozładowaliśmy oba ładunki i czekaliśmy na informacje o
tym co robić dalej. Dość szybko polecono nam jechać na załadunek do pobliskiego
Greaker gdzie załadowaliśmy się papierem z przeznaczeniem do Łodzi. Jeszcze
tego samego dnia dojechaliśmy do Karlskrony skąd popłynęliśmy do kraju.
W Gdyni rozstałem się z Piotrem, gdyż był to już jego czas zjazdu do domu. Ja
zaś udałem się do serwisu MAN, gdzie czekał już na mnie szef. Przy pomocy
mechaników MAN'a szybko przeładowaliśmy na szefa przyczepkę uszkodzoną skrzynię
biegów, by mógł on jak najszybciej z nią jechać do Poznania, gdzie miała być
poddana regeneracji. Ja zaś zostałem w serwisie celem wykonania kilku napraw
których auto już wymagało. Pierwsza z nich to geometria przedniej osi spaprana
wcześniej w nieautoryzowanym serwisie a druga to wymiana zawiasów drzwi, tych
uszkodzonych niedawno w Niemczech przez nieuważnego kierowcę busa.
Wieczorem już po wszystkich naprawach ruszyłem do Łodzi. Miałem okazję przejechać
się po raz pierwszym najnowszym odcinkiem A1. Nie da się ukryć, że skraca on
czas dojazdu znacząco. Odcinek Gdańsk Szadółki - Łódź ul. Hodowlana, pokonałem w
4:10.
Następnego dnia rano rozładowałem się w firmie produkującej wszelkiego rodzaju
opakowania jak i papier do pieczenia dla piekarni czy cukierni jak i
gastronomii.

Po rozładunku otrzymałem informacje o załadunku w
miejscowości Strzałków k. Radomia. Na miejscu byłem o 13:30 i lekko się
zdziwiłem liczbą oczekujących na załadunek aut, gdyż było ich tam kilkanaście a z
rozmów z kilkoma kierowcami wynikało, że niektórzy z nich czekają na załadunek
od wczoraj. Mój załadunek był awizowany na godzinę 13:00, więc byłem lekko
spóźniony ale przezornie zadzwoniłem wcześniej do owej firmy celem
poinformowania o swoim spóźnieniu. Ustawiłem się więc grzecznie w kolejce
oczekujących i poszedłem zgłosić do biura. Zgłoszenie przyjęto i polecono
czekać.
Inni czekają, więc pewnie i ja poczekam dlatego też nie ma specjalnie sensu
siedzieć bezczynnie - włączyłem więc film i zacząłem robić sobie kanapki. Nie
zdążyłem jeszcze zacząć jeść drugiej z nich gdy podszedł do mnie dyspozytor z
portierni i polecił wjechać na teren firmy. Gdy zapytałem go gdzie mam wjechać,
gdyż ostatnie auto do załadunku stało tuż za szlabanem, odpowiedział mi, że mam
ominąć wszystkie czekające auta i jechać na sam początek kolejki - miny kolegów
oczekujących na parkingu jak i tych mijanych z kolejki - bezcenne. Załadunek
szybki choć nie bezproblemowy. Osiem ogromnych plastikowych rur (przepusty pod
drogami). Po załadunku dosłownie chwila oczekiwania na dokumenty (po raz
kolejny miny kolegów) i kierunek Radom, gdyż tam miałem zrobić odprawę celną
owych rur.
Pierwszy raz byłem w Radomiu i specjalnie miłego wrażenia nie zrobił, tak
infrastrukturą drogową jak i wizytą w agencji celnej. Zrobienie dokumentów dla
ośmiu rur zajęło im ponad godzinę a co najgorsze polecili mi zakładać linki
celne i plombę. Na nic się zdały tłumaczenia, że muszę jeszcze doładować w
Gdańsku naprawioną już skrzynię biegów. Plomba musi być i koniec. Nie mam może
zbyt dużego doświadczenia ale praktycznie odkąd jestem kierowcą jeżdżę do
Skandynawii - był to chyba pierwszy przypadek, że musiałem założyć plombę na
naczepie. Założyłem.
Tego dnia udało mi się dojechać jedynie do Ostródy, po drodze wyłapując srogi
bo 350złotowy mandat w naszej pięknej stolicy za jazdę zakazaną drogą. Sam
sobie jestem winien bo nie zauważyłem informacji o objeździe, choć swoją drogą
dość dziwne jest, że objazd Warszawy zaczyna się w Grójcu czyli jakieś 60
kilometrów przed nią. Nie jeżdżę po Polsce, więc nie wiem a niewiedza kosztuje.
Myślałem, że się uda bo było już około 21 - nie udało się, bo stali tam tylko po
to, żeby łapać takich gamoni jak ja.
Od kilku dni byłem też w kontakcie z Klaudią "Guciek" która to
najpierw była w Szwecji gdzie mieliśmy się spotkać. Teraz jednak wracała już z niej do domu i właśnie po drodze
z Warszawy mieliśmy okazję zamienić kilka słów. Niestety tylko na CB-radio, gdyż
oboje byliśmy gonieni przez terminy. Okazało się również, że jej chłopak
ładował się tego samego dnia w Strzałkowie - ciekawe czy był wśród tych kolegów
którzy patrzyli na mnie tym wzrokiem pełnym pogardy gdy omijałem ich kolejkę.
Następnego dnia rano ruszyłem do Gdańska gdzie spotkałem się szefem, który to
wrócił już z Poznania z naprawioną skrzynią biegów. Przeładowaliśmy ją i
ruszyłem do Gdyni gdzie po zatankowaniu oczekiwałem już na wieczorny prom do
Karlskrony.
Niedługo przed wjazdem na prom przyjechał do mnie Piotr bo okazało się, że
wraca ze mną do swojego auta. Plan był taki, że dowieziemy skrzynię do Stryn i
Piotr z nią zostanie a ja wrócę po swoją naczepę do Sarpsborga i będzie jak
dawniej :)
Następnego dnia rano ogień na tłoki i jazda do Norwegii. Rozładunek rur
mieliśmy w miejscowości Stathelle i dość szybko się z nim uwinęliśmy. Po nim
liczyliśmy, że może uda się znaleźć jakiś ładunek w okolice Stryn by nie jechać
tam jedynie ze skrzynią. Niestety nie udało się spedycji nic znaleźć (unikają
kabotaży) i pojechaliśmy "na pusto". Jakoś tak w połowie drogi
zaczęły mnie pobolewać plecy. Za kierownicą jeszcze było znośnie ale gdy już
skończyłem swój czas jazdy a za kierownicę siadł Piotr, nie mogłem sobie
znaleźć pozycji w której byłoby mi choć trochę wygodnie. Na miejscu byliśmy
około północy i od razu położyliśmy się spać.
Zdjęcia po drodze.


Noc była bardzo kiepska - jedynie krótkie drzemki i ciągłe zmiany pozycji które
wiązały się z konkretnym bólem. Rano było już tragicznie. Nie mogłem leżeć, nie
mogłem siedzieć, nie mogłem chodzić, nie mogłem stać bo ciągle mnie bolało.
Potrzebowałem jakiejś pomocy. Szybko udało się ustalić gdzie jest ośrodek
zdrowia do którego musiałem jednak dojść. Niby nie daleko, bo jedynie około
kilometra ale drogę tę pokonałem w 45minut. Na miejscu okazało się, że nie ma
najmniejszego problemu z wizytą, gdyż właśnie lekarz zaczyna przyjmować. Byłem
trzeci w kolejce. Wizyta u bardzo miłej i sympatycznej Pani doktor przebiegła
bardzo miło. Okazało się, że są to tzw. korzonki. Pani doktor najpierw poleciła
kilka dni odpoczynku ale gdy jej uświadomiłem, że nie jest to absolutnie
możliwe przepisała mi lekarstwo przeciwbólowe odpowiednie dla kierowcy. Wizyta
kosztowała mnie 186 NOK a za tabletki w pobliskiej aptece zapłaciłem coś około 60NOK. Lek był na tyle silny, że po około pół godziny od jego przyjęcia
zacząłem normalnie funkcjonować. Odczepiliśmy więc naczepę i Piotr został w
Stryn w oczekiwaniu na włożenie skrzyni z powrotem do auta a ja ruszyłem samym
ciągnikiem do Sarpsborga. Po drodze zaliczając małą sesję zdjęciową w górach ;)




Na miejscu byłem około 21:00 i po przyjęciu kolejnej dawki leków położyłem się
od razu spać.
Następnego dnia rano po podczepieniu swojej naczepy udałem się od razu na
załadunek. Po załadowaniu 24 ton celulozy z przeznaczeniem do Niemiec,
zabezpieczeniu ładunku i odebraniu dokumentów udałem się w kierunku Trelleborga
skąd miałem popłynąć do Świnoujścia.
W porcie byłem tuż przed 22:00. Po odebraniu biletu oczekiwałem na prom. Ten
miał być dopiero o 1:30. Na promie od razu poszedłem spać bez kolacji.
Następnego dnia rano ze Świnoujścia zjechałem jedynie do Szczecina gdzie czekał
na mnie już zmiennik. Po szybkim przepakowaniu się pojechałem do domu leczyć
korzonki ;)
Statystyka.
Album ze zdjęciami -
klik
PS: Okazało się, że uszkodzenie skrzyni biegów powstało na skutek regularnego i długotrwałego przegrzewania całej jednostki napędowej auta co było z kolei wynikiem problemów z jej głowicą. Po naprawie skrzyni biegów i zjechaniu do Polski w aucie wymieniono również głowicę, wszystkie węże gumowe i chłodnicę wraz ze zbiornikiem wyrównawczym.