piątek, 27 marca 2015

Początek w nowej firmie.




Wybaczcie kolejną długą przerwę ale naprawdę ciężko mi znaleźć czas na pisanie jak i miejsca z dobrym dostępem do internetu w trasie.

Ostatni opis zakończyłem na tym, że zakończyłem pracę w jednej firmie a zaczynam w kolejnej. W tekście napisałem, że decyzję taką ułatwiły mi propozycje które otrzymałem zanim ją podjąłem. Należy się więc kilka słów by naświetlić całą tę sprawę.

Jak już wspomniałem kilkukrotnie współpraca z norweską spedycją, z mojej perspektywy, układała się naprawdę bardzo dobrze i życzyłbym sobie by pod każdą kolejną było tak jak tam. Dlatego też zrozumiałym jest, że zastanawiałem się nad tym jakby to było pracować bezpośrednio dla nich. Z samego zastanawiania się nic raczej by nie było ale się jednak zdarzyło. Gdy znajomi spedytorzy dowiedzieli się, że odchodzę ze swojej firmy to szybko poprosili mnie o CV by dać je komu trzeba. Dzień później ten co trzeba zaproponował mi pracę u siebie. Jednak gdy doszło do konkretów okazało się, że jedyne co było warte uwagi to zarobki ale niestety pozostałe warunki były dla mnie na tyle niewygodne, że nie zdecydowałem się na tę pracę - pieniądze to nie wszystko.

W tzw. międzyczasie czyli dokładnie wtedy gdy miałem to feralne skrócone wolne, byłem z rodziną na wycieczce w Szwecji i właśnie wtedy na promie spotkałem, dość dawno nie widzianego kolegę, Piotrka, z którym to wiąże się kolejna propozycja. Kolegami zostaliśmy w momencie rozpoczęcia mojej przygody z tą branżą czyli w mojej pierwszej firmie transportowej. W firmie owej pracowałem w biurze jako taki powiedzmy flotowiec i wraz z pięcioosobowym zespołem ludzi opiekowałem się zjeżdżającymi na bazę autami (serwis, warsztat, myjnia) a także dokumentacją którą przywozili kierowcy (karty drogowe, cmr'y, rachunki itd) oraz wszelkiego rodzaju obliczeniami, wyliczeniami, podsumowaniami (kilometry, spalanie, opłaty, sczytywanie tacho i chłodni) a także ze względu na znajomość języków wszelkimi interwencjami związanymi z problemami w trasie (magazyny, warsztaty, kontrole). Flota w pewnym momencie była w owej firmie naprawdę imponująca bo obejmowała prawie 60 zestawów, więc było co robić. Wtedy też obowiązki dzieliłem z jeszcze jedynym człowiekiem a dokumentacją zajmowały się, aż trzy dziewczyny.

Do rzeczy. Ja pracowałem w biurze, Piotrek był jedynym z kierowców - tak się poznaliśmy. Z niewiadomych nam do końca przyczyn firma owa upadła i nasze drogi się rozeszły, jednak trzymaliśmy ze sobą kontakt dzwoniąc do siebie od czasu do czasu. Piotrek popracował w kilku innych firmach do momentu aż zdecydował się założyć swoją i działać na własny rachunek. Najpierw zaczął od zestawu z wypożyczalni który to dość pechowo został poważnie uszkodzony podczas pierwszej trasy do Anglii (stojąc w korku najechało na niego inne auto). Po jakimś czasie Piotr zakupił pierwsze auto z którym poszedł pod znajomą spedycję - po upadku naszej firmy odeszło do niej większość naszych spedytorów. Najpierw jeździł z kolegą w podwójnej obsadzie, później dokupił drugie auto, wreszcie trzecie i myśli o kolejnym. 

W momencie gdy się przypadkowo spotkaliśmy na promie Piotr zasadniczo nie zaproponował mi pracy a wspomniał jedynie, że nie może się dogadać z jednym z kierowców i będzie potrzebował kogoś nowego a najlepiej jeszcze gdyby to był ktoś ze znajomością angielskiego, gdyż rozpoczął właśnie współpracę ze szwedzką spedycją. Wiedział, że do tej pory nie narzekałem specjalnie ani na pracę ani na zarobki stąd też zapytał jedynie czy nie znam kogoś kto by się nadawał. Nie będę ukrywał, że już od jakiegoś czasu podejrzewałem, że Piotr dzwoni do mnie nie tylko by się dowiedzieć co słychać ;)
Powiedziałem mu wtedy jedynie, że znam tylko jedną osobę i stoi właśnie przed nim ale póki co mam pracę i nie zamierzam jej zmieniać. Nie doszliśmy więc wtedy do żadnych konkretów, gdyż dopiero za kilka dni czara goryczy miała się przelać.

Gdy już się przelała i nie dogadałem się z norwegami odezwałem się do Piotra i dość szybko doszliśmy do konkretów. Musiałem odpracować jeszcze okres wypowiedzenia i po kilku dniach w domu byłem gotów by pojechać pierwszą trasę dla Piotra. Co dość ciekawe w momencie gdy do owej trasy się przygotowywałem odezwał się do mnie po prawie dwóch latach kolejny znajomy związany z jedynym z moich poprzednich pracodawców i zaproponował pracę u siebie bo też poszedł na swoje. Nie będę się wdawał w szczegóły ale gdybym nie był dogadany z Piotrem to pewnie przyjąłbym jego ofertę chociażby po to, żeby zrobić na złość takiemu jednemu gamoniowi...

Pierwszy wyjazd to Gdynia gdzie zapakowałem się do auta i zaokrętowałem na prom do Szwecji. Auto które objąłem to pierwszy zakupiony przez Piotra czerwony DAF XF 105 z silnikiem o mocy 460KM. Nie idealny ale również nie zmęczony jakoś tragicznie. Ostatnio nie miał dobrego Pana więc lekko w środku zapuszczony ale sprawny technicznie co jest bezwzględnie najważniejsze w pracy.


Z Karlskrony trasa wiodła na obrzeża Sztokholmu do miejscowości Upplands Vasby a pierwszym ładunkiem była czekolada. Promem płynąłem w ciągu dnia więc po przeprawie i pokonaniu trasy na miejscu byłem około 3 nad ranem. Po wypauzowaniu od razu nastąpił rozładunek i dość szybko informacja o kolejnym załadunku. Był on w miejscowości Mariestad gdzie załadowałem 66palet papieru toaletowego z przeznaczeniem do magazynu jednej z sieci supermarketów w Oslo w Norwegii.

Na miejscu stawiłem się około godziny szesnastej, samodzielnie załadowałem cały towar i po odebraniu dokumentów ruszyłem w kierunku Norwegii. Pod magazynem zameldowałem się kwadrans po północy ale okazało się, że nie ma tam żadnego parkingu dla aut oczekujących na rozładunek a niestety oczekiwać musiałem nań aż dwa dni, bo była to już sobota. Na szczęście udało mi się znaleźć spokojne miejsce przy krawężniku obok serwisu dostawczaków Iveco, kilka uliczek dalej.

Następnego dnia również okazało się, że parkuję całkiem blisko miejsca zamieszkania mojego serdecznego kolegi Jeszkina vel DasElektroViking i jego pięknej partnerki Moniki. Co zdecydowanie gorsze przypałętało się do mnie jakieś przeziębienie przez co nie mogłem skorzystać z wieczornego zaproszenia ww. znajomych na imprezową wizytę w ich przestronnym norweskim mieszkaniu. Zostałem w aucie oddając się oglądaniu filmów, grzaniu pod kocykiem i reperowaniu zdrowia. Jedynie w niedzielę skorzystałem z ich uprzejmości i pozwoliłem sobie na prysznic u nich.

W poniedziałkowy ranek rozładowano mnie szybko i sprawnie a już około 9 rano byłem załadowany  do Polski. Po załadunku zjazd na granicę w Svinesundzie, odprawa celna i jazda do Trelleborga.
W porcie zameldowałem się tuż po 20tej.

Następnego dnia po zjeździe z promu dość szybko dostałem się do Duninowa gdzie równie szybko mnie rozładowano. Po rozładunku zaliczyłem myjnię w Słupsku i pojechałem do rodzinnego Łobza, gdyż załadunek następnego dnia miałem mieć w miejscowości położonej jakieś 20km od niego. Rzadko tu bywam więc każda okazja by odwiedzić mamę jest dobra.

Następnego dnia załadowałem się mrożonymi owocami w miejscowości Niemierzyno k. Świdwina.
Po załadunku obrałem kierunek na Świnoujście gdzie dotarłem tuż po 15tej.
Promem popłynąłem dopiero wieczorem, gdyż dwukrotnie nie załapałem się z listy oczekujących.

Po zjechaniu z promu w Trelleborgu skierowałem się od razu do Helsingborga, gdyż tam miałem dostarczyć swój ładunek. Trochę się zdziwiłem gdy tam już dotarłem około godziny 7:30 - okazało się, że ów ładunek ma wyznaczoną dokładną datę i godzinę rozładunku i jest to 15:00 dnia następnego. No cóż. Nawrotka, parking i telefon do spedytora.
Odstałem dobre kilka godzin zanim dostałem smsa z informacją o tym, że mam się udać do oddalonej o ok. 70km od Helsingborga miejscowości Markaryd gdzie znajdę pewnego bułgarskiego przewoźnika który to da mi swoją naczepę a przejmie moją. Okazało się, że ów Bułgar stoi pod serwisem DAFa i czeka na naprawę pompy wody w swoim aucie i nie może jechać do Niemiec z załadowanym już częściowo towarem. Po naprawie ma więc pojechać rozładować moją naczepę a ja mam jechać z jego do Niemiec - pasuje mi, bo zawsze lepiej jechać jak stać bez sensu.
Zamieniliśmy się więc dość szybko i sprawnie na naczepy i on pozostał przy serwisie a ja pojechałem się dalej ładować. W Malmo dorzucono mi kilka palet, po czym zmuszony byłem już pauzować.
Następnego dnia rano ruszyłem w kierunku Niemiec przez most Oresund i Danię, do Rodby i stamtąd promem do Puttgarden. Na rozładunku w miejscowości Langenhagen (w zasadzie to dzielnica Hannoweru) zameldowałem się około 17tej. Nie wiedzieć czemu rozładunek trwał aż do 20tej więc mogłem po nim jedynie wyjechać za bramę i rozpocząć pauzę.

Następnego dnia rano udałem się do miejscowości Halle do fabryki słodyczy gdzie załadowałem 66 palet cukierków Werters Oryginal ;)
Po załadunku kierunek Puttgarden i prom do Rodby a dalej do Szwecji przez most Oresund. W Malmo zameldowałem się równiutko o 20:00 i rozpocząłem skróconą pauzę weekendową (24h).
Po pauzie nastąpił rozładunek a chwilę po nim na horyzoncie pojawił się znajomy już Bułgar z moją naczepą, co ciekawe, już załadowaną. Po zamianie i wysłuchaniu kilku jobów na szwedzkich mechaników (podczas podnoszenia kabiny rozbili mu przednią szybę) ruszyłem znów tą samą drogą do Niemiec - Oresund-Rodby-Puttgarden.
W miejscu swojego przeznaczenia którym było Edewecht zameldowałem się kwadrans po czwartej rano. Po rozładunku zajechałem jedynie na parking firmy i położyłem się spać.
Gdy wstałem po południu zdecydowałem się na spacer do miasta celem zakupu jakiegoś świeżego pieczywa. Spacer był sporo dłuższy niż zakładałem ale na pewno mi nie zaszkodził.
Po wypauzowaniu ruszyłem w kierunku kolejnego załadunku który miał nastąpić w miejscowości Rodinghausen niedaleko Osnabruck. Dojechałem tam około 20tej i po zaparkowaniu w bezpiecznym miejscu rozpocząłem kolejną pauzę, gdyż załadunek miał nastąpić dopiero następnego dnia.

Po przebudzeniu tuż przed siódmą rano udałem się od razu do biura firmy celem zameldowania. Po załadunku ruszyłem do razu w kierunku Szwecji, znów przez Puttgarden i Danię.
Około godziny 20tej stanąłem na pauzę w miejscowości Orkelljunga a do celu pozostał mi jeszcze dość spory kawałek, gdyż ładunek mój przeznaczony był do miejscowości Rosenbergs położonej na północ od Sztokholmu. Na miejscu rozładunku zameldowałem się około południa dnia następnego.
Niestety ale tego dnia już nie dostałem żadnych dyspozycji załadunkowych więc pozostałem na parkingu do następnego dnia.

Kolejny dzień to najpierw załadunek w miejscowości Uppland Vasby i jedynie dojazd do fabryki kabin Scania w Oskarshamn, gdyż na miejsce dotarłem już po godzinach pracy magazynu farb które miałem tam załadować.
Następnego dnia rano, najpierw ciężko było ustalić co i gdzie dokładnie mam załadować przez co spędziłem prawie dwie godziny w fabrycznej recepcji zanim znaleziono osobę odpowiedzialną za mój załadunek.
Po wszystkim udałem się do Malmo gdzie w magazynie pewnej firmy zabrano mi farbę a doładowano coś innego. Jako, że był to piątek to po załadunku nie pozostało mi nic innego jak rozpocząć pauzę weekendową.

W sobotę odwiedził mnie mój nieoceniony świnoujski przewodnik Adam z którym to udałem się jego pięknym Mercedesem Actrosem do sklepu w którym można kupić produkty z niemalże całego świata w tym praktycznie wszystko z Polski - jakby kto chciał kupić polski majonez, piwo czy Kreta to podaję adres - Lucofood, Malmo Singelgatan 1.
Po wizycie w sklepie udaliśmy się do Adama kolegów parkujących pod magazynem jednej z firm. Chłopaki wymienili się butelkami po oleju z przezroczystym płynem i rozjechali.
Adam po tym jak podwiózł mnie do mojego auta udał się 80km/h w kierunku Jonkoping. Dziękuję Ci Adamie za pełne wrażeń odwiedziny.

W niedzielny wieczór udałem się do portu w Malmo skąd odpłynąłem do Travemunde.

W poniedziałkowy ranek ruszyłem dziarsko z Travemunde na rozładunki. Pierwszy z nich to holenderskie Duiven a po nim belgijskie Halle do którego nie dotarłem. Przyczyna tego była dość prozaiczna - jakieś 200km nim, przy silnie wiejącym wietrze, zaczął padać deszcz. Co absolutnie normalne w tej sytuacji włączyłem wycieraczki - po kilku ruchach jedna z nich (oczywiście, że ta zgarniająca wodę sprzed kierowcy) wyjechała poza szybę i już tam została) Okazało się, że urwał się jeden z elementów mocujących cały mechanizm. Na nic zdały się wszelkie próby ponownego montażu - po kilku ruchach wycieraczka zwisała z szyby niczym zwiędły kutasik przy żenującej przygodzie miłosnej. Noc, deszcz i niedziałająca wycieraczka - absolutnie gówniane połączenie. Jakby tego było mało, kilka kilometrów przed dotarciem do celu wbiłem się w dość paskudny korek. Gdyby go nie było w 10 minut dotarłbym pod bramę firmy i spokojnie zaczął pauzę, ale był więc przeginając czas jazdy o 15 minut zmuszony byłem stanąć na doklejkę na jakimś parszywym parkingu.

Następny dzień rozpocząłem od przestawienia środkowej wycieraczki na wieloklinie tak by swym ruchem zbierała też wodę z tej części szyby którą mam podczas jazdy przed sobą. Udało się i działało jeszcze dobrych kilka dni aż do zjazdu do Polski.

Po rozładunku w Halle dalej jazda w kierunku Francji do podparyskiej miejscowości Argentuil gdzie rozładowałem ostatnią część ładunku. Po wszystkim udałem się do miejscowości Alizay gdzie z kolei załadowałem pierwszą część ładunku powrotnego. Po tym załadunku otrzymałem informację, że dalsza część ładunku czeka na mnie w ... Niemczech a dokładniej w miejscowości Rosche. Tego dnia pojechałem jeszcze jedynie kilka godzin po czym stanąłem na dużym parkingu przy autostradzie ale zanim położyłem się spać to byłem uczestnikiem dość dziwnej sytuacji - zajechałem na parking i ustawiłem się tam gdzie stały już inne chłodnie, w tym pewna holenderska w tandemie z DAFem. po zaparkowaniu podszedł do mnie kierowca owego DAFa i zapytał mnie czy nie wiem jak w DAFie wymienia się żarówkę w przedniej lampie bo on próbuje i za nic w świecie nie może z tyłu sięgnąć by wyciągnąć starą a włożyć nową. Przyznaję się, że nie wiedziałem czy się śmiać czy płakać bo żeby holenderski kierowca nie wiedział jak się to robi w holenderskich aucie - niespotykane (a może wcale nie?). Pokazałem mu jak to się robi i przy okazji wymieniłem w swoim aucie bo jak zajeżdżałem na ów parking to zauważyłem, że jedna z moich też umarła.

Następnego dnia rano ruszyłem w kierunku Niemiec. Już około 10tej byłem w Rosche na załadunku. Po nim udałem się w kierunku Puttgarden. W szwedzkim Malmo zameldowałem się chwilę po 19tej ale w magazynie gdzie miałem się rozładować nikt już tego zrobić nie chciał, przez co zmuszony byłem zrobić to dnia następnego.

Rankiem znów podjechałem do firmy Mertz gdzie rozładowano pierwszą część ładunku, drugą zrzuciłem w innej części Malmo w pewnej firmie chemicznej, po czym udałem się do miejscowości Bollebygd gdzie rozładowałem ostatnią część ładunku.

W tzw. międzyczasie byłem w stałym kontakcie ze spedytorem prowadzącym i swoim szefem, gdyż miałem mieć już nagraną robotę do kraju ale ciągle nie wiadomo było co i jak się rozstrzygnie. Koniec końców okazało się, że nie ma dla mnie nic ze Szwecji i że muszę stawić się następnego dnia w Norwegii gdzie załadują mi rybę do Polski.

Jako że oczekiwanie już zajęło swoje to nie było sensu ruszać kilkugodzinnej już pauzy więc postanowiłem ruszyć po jej wypełnieniu a te wypadło w środku nocy. Na miejscu w Oslo byłem o siódmej rano. Okazało się, że w tym samym magazynie ładuje się mój kolega z firmy Michał i również leci do Polski. Po załadowaniu się ruszyliśmy więc razem na południe, co ciekawe po drodze w okolicy Goteborga spotykając trzeciego z naszej bandy czyli Marka aka Henio - chwila pogawędki i my ogień na tłoki a Henio pauza w cieplutkiej kabinie. Jako, że ja już miałem na załadunku część czasu wykorzystane to po drodze zmuszony byłem rozstać się z Michałem. On pojechał na prom tego wieczoru a ja po pauzie na ten następnego dnia rano. Rankiem, już w Karlskronie okazało się, że jest pewien problem z rezerwacją dla mnie ale na szczęście jeden ze spedytorów postanowił odebrać telefon ode mnie. Załatwił co trzeba i mogłem płynąć.

Po zjechaniu z promu na parkingu czekała już na mnie moja ukochana żonka a chwilę później pojawił się Piotr który to przejął sprzęt, odpalił forsę na nowe dywaniki i kazał uciekać do domu.

Wybaczcie brak zdjęć ale popsuł mi się aparat a tego w nowym telefonie wtedy jeszcze nie ogarnąłem.

Następna relacja za chwilę bo już napisana, wymaga tylko kosmetyki i będą zdjęcia ;)

PS: Ci którzy czytują mnie regularnie wiedzą, że nie przepadam specjalnie za autami marki DAF - choć jestem w pełni świadomy ich plusów. Tak się składa, że w obecnej firmie mamy same DAFy więc co zrobić. Obiecałem sobie, że jeśli kiedykolwiek dostanę DAFa w stałe użytkowanie to sprawię mu jeden "gadżet" - oto on ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz