piątek, 8 lipca 2016

C.D.




Ciąg Dalszy. W niedzielne popołudnie ruszam do Trelleborga bo na wieczór mam zarezerwowany prom do Travemunde. Na miejscu jestem o 17:30 i po odebraniu biletu od razu wjeżdżam na terminal. Jednak na sam prom dopiero po około trzech godzinach oczekiwania.

Następny dzień to cały dzień jazdy z Travemunde do Belgii.
Na granicy zmuszony byłem pobrać to nieszczęsne urządzenie do poboru myta. Co by jeszcze bardziej mi to uprzyjemnić rozpadał się okrutnie deszcz a automaty do ich pobierania mają dość żenujący charakter budek przypominających toi-toi.

Taka dygresja mała.
Trochę żenujące wydaje mi się to belgijskie myto. Urządzenie jest duże i nieporęczne, budki jak napisałem wyżej, proces jego uzyskania może jakoś skomplikowany nie jest ale tylko i wyłącznie dla osób znających języki obce bo automaty można obsługiwać tylko i wyłącznie w czterech językach (angielskim, niemieckim, francuskim i flamadzkim). Ja sobie poradziłem przy okazji zarabiając flaszkę whiskey bo pomogłem trzem kolegom którym się to nijak udać nie mogło bo żadnego z tych języków nie znali a jednen z nich uparł się mi tak właśnie odwdzięczyć.

Po przeszło godzinie spędzonej na pobieraniu urządzeń ruszyłem do miejsca przeznaczenie które od granicy oddalone było zaledwie o 50km. Na miejscu znalazłem sobie dość dobrą miejscówkę na noc i tam ją spędziłem.

Rankiem odnalazłem najpierw odpowiednią bramę potem miejsce do rozładunku ale niestety nie mogłem znaleźć nikogo kto chciałby wziąć moje dokumenty. Po złapaniu pierwszego człowieka okazało się że pracownicy biurowy przychodzą do pracy dopiero na 8:00 a była dopiero 7:20. Nic to. Poczekamy przygotowując auto do rozładunku.

Po około pięciu minutach pojawił się jednak sztaplarz który stwierdził że rozładuje. Niestety znów na oba boki. Tak nie pocieszony tym faktem zostałem dodatkowo nagrodzony ciosem deski kłonicowej która spadając trafiła mnie prosto w łeb ;) Dobrze,  że miałem czapkę na głowie bo nie wiem czy nie polałaby się krew.

Po rozładunku od razu udałem się na kolejny załadunek do holenderskiego Oss. Na miejscu byłem około południa. Wiedziałem wcześniej, że załadunek jest zaplanowany na godziny wieczorne ale nie byłbym sobą gdybym nie spróbował tego sprawdzić dokładnie.


Niestety okazało się, że awizacja jest sztywna i mam się stawić dokładnie o 22:00. Znalazłem więc dogodne miejsce do zaparkowania i rozpocząłem pauzę.

Wieczorem zajechałem pod bramę wjazdową i przez jakieś 20 minut walczyłem z automatycznym systemem awizacji który nie chciał mnie wpuścić mimo poprawnie wykonywanych wszystkich jego poleceń. Koniec końców i tak wjechałem. Po zaparkowaniu pod rampą zacząłem załadunek z miłą Panią magazynierką. Trochę mieliśmy z tym problemów gdyż kilka tras wcześniej na naczepę wylał się olej hydrauliczny z jakiś urządzeń które wiózł Łukasz. Mimo dwukrotnego mycia podłogi była ona wciąż w kilku miejscach tak śliska, że nie sposób było się po niej poruszać elektrycznym wózkiem widłowym.  Pani magazynierka spasowała dość szybko i różnymi sposobami musiałem sobie z załadunkiem radzić sam. przez to wszystko zamiast ładować się powiedzmy 10 minut (wózki miały długie widły więc można byłoby ładować po trzy palety na raz) zajęło mi to 1:15.



Po wszystkim jazda do Niemiec na prom z Travemunde. Bez pośpiechu bo rezerwacja dopiero na 22gą następnego dnia.
W porcie byłem tuż przed siódmą rano. Zjadłem śniadanie i położyłem się spać.

Około 20:30 wjechałem w linie prowadzące na pokład i o 22:00 odpłynąłem do Trelleborga.

Następnego dnia rano po zjechaniu z promu zajechałem do Astorp, rozładowałem znów kombinacyjnie 33 palety i zjechałem do Ystad.
Plan był taki że płynę na pusto do Polski, zjeżdżam na długą pauzę weekendową  do domu bo był to czwartek a dzień następny był w Szwecji wolnym od pracy. Następnie miałem jechać dopiero w poniedziałek na załadunek pod Lębork i z powrotem na Szwecję. Pasowało mi to idealnie bo pogoda rewelacyjna, w piątek zakończenie roku u Jacka w szkole a w sobotę mecz Polska - Szwajcaria na Euro 2016.

Na promie spać mi się absolutnie nie chciało więc oddałem się lekturze ostatnio zakupionej książki.
Po zjechaniu z promu zaliczyłem jeszcze myjnię celem umycia podłogi naczepy po raz trzeci. Niestety olej wgryzł się już tak w panele że efekt był  mizerny mimo szczerych chęci pracowników świnoujskiej myjni.



Trochę słabo, że świeżutko umyte auto po dojechaniu do Lęborka wyglądało właśnie tak:




Weekend naprawdę elegancki.
Żona i dzieci, plaża w Łebie, wygrana Polaków - czego chcieć więcej od życia.

W poniedziałek po południu na spokojnie pojechałem z synem na załadunek do pobliskiej Linii gdzie ładowano nas przez prawie cztery godziny bo towar dopiero był produkowany.

Droga dojazdowa ;)



Jacek najpierw spędzał czas aktywnie myjąc mi lodówkę.



Później sprawdzał już jedynie działanie pokładowego telewizora.



Po załadunku zjazd do Lęborka i kolacja w domu bo z brak rezerwacji na prom ze Świnoujścia. Dopiero około 20tej okazało się, że jest "OK" na prom o 9:00 następnego dnia. Jedyną sensowną rzeczą jaką mogłem zrobić był natychmiastowy wyjazd do Świnoujścia bo nawet gdyby chciałoby mi się wstawać o 3 w nocy żeby do jechać do 7 rano do Świnoujścia to nie było już szans zrobić prawidłowej pauzy dobowej, tym bardziej że nie zakończyłem jeszcze dnia. Musiałem więc zmieścić się w poniedziałkowym czasie pracy.
Na miejscu byłem około pierwszej w nocy.

Rankiem po odebraniu biletu wjechałem na prom.  Po śniadaniu od znów do łóżka.
Po zjechaniu z promu zaledwie 40km jazdy i znów pauza.

Następnego dnia po rozładunku jeszcze chwila relaksu bo następny załadunek 20 kilometrów dalej i dopiero około 13:00. W Arlov zameldowałem się równo ale nowy terminal jeszcze nie dość ogarnięty i nie dałem rady wjechać jak należy. Dopiero wizyta w biurze sprawiła że bramy się przede mną otworzyły. Załadunek drobnicy trwał ponad dwie godziny. Po założeniu linek celnych i plomb mogłem ruszać.
Ładunek przeznaczony był do Sundsvall - to lubię.

Na miejscy zameldowałem się następnego dnia o 13:20. Rozładunek poszedł zdecydowanie sprawniej niż załadunek i już przed 14tą mogłem jechać w kierunku kolejnego załadunku który miał być w okolicach Gavle. Plan się jednak zmienił w chwili odpalenia auta i po wyjechaniu z bramy ruszyłem E14 do miejscowości Gool (pasowało do Euro 2016). Na miejscu byłem o 17tej i nie liczyłem że uda mi się jeszcze cokolwiek załadować. Myliłem się. Już godzinę później jechałem z powrotem na południe Szwecji załadowany po sam dach deskami przeznaczonymi do miejscowości Heinenoord w Holandii.
Pauza wypadła w Gavle, gdzie liczyłem że uda mi się obejrzeć drugą połowę meczu Polska - Portugalia. Nic z tego, bo na stacji nie mieli w ogóle telewizora a restauracja zamknęła drzwi równiutko o 22:00. Szkoda (najbardziej Kuby Błaszczykowskiego).

Następnego dnia ruszyłem dokładnie o 9:22 by o 22:08 zameldować się w Trelleborgu. Na miejscu okazało się, że nie ma możliwości odebrania biletu już dziś i spędzenia nocy w liniach prowadzących na pokład. Zmuszony więc byłem na nocleg na "parkingu za euro" - trochę zirytował mnie jeden z parkujących tam rodaków ale szkoda klawiatury na opisywanie zachowania tego idioty.

Rano odebrałem bilet  i sam sobie podziękowałem, że nie zdecydowałem się dojechać do Trelleborga rano a zrobiłem to dzień wcześniej bo droga dojazdowa do portu została całkowicie sparaliżowana przez auta osobowe i kampery - na CB radio wśród rozmów kierowców stojących w korku sodoma i gomora połączona z armagedonem. Fenomen turystów w kamperach i osobówkach w wakacje wciąż aktywny.
Na promie spokój i relaks.

Po zjechaniu z promu dokręciłem pauzę do końca niemieckiego zakazu  i ruszyłem w kierunku Holandii. Na miejscu zameldowałem się tuż przed czwartą rano zaliczając na ostatnim zakręcie przytulaska z drzewem rosnącym na poboczu podczas manewrów mających na celu nie uszkodzenie VW Lupo zaparkowanego zbyt blisko skrzyżowania przez jakiegoś kompletnego ignoranta.
Lupo widać w oddali.



Na szczęście po za wstydem straty niewielkie które szef skwitował "to nie sklep spożywczy, to jest transport ciężki"



Niedziela spokojna spędzona na lekturze, filmach i spacerze po okolicy.



W poniedziałkowy ranek okazało się, że brakuje mi jakiś dokumentów do rozładunku i muszę poczekać aż zleceniodawca je prześle do odbiorcy.
Rozładunek, znów na dwa boki, zakończyłem o 11:30 i od razu pojechałem do miejscowości Harderwijk gdzie miałem załadować dwa silniki okrętowe z przeznaczeniem do stoczni w Gdańsku.
Bardzo lubię ładować takie rzeczy więc pojechałem z największą ochotą.
Na miejscu byłem tuż po 14tej i z marszu załadowano mi dwa "motorki" - Volvo Penta i Mitsubishi i trzy elementy z osprzętem do nich.



Pierwszy z nich udało się zabezpieczyć szybko i łatwo.


Z drugim trzeba było trochę pokombinować.




Po załadunku ogień na tłoki w kierunku Polski. Obawiałem się trochę nieszczęsnej A2 ale poszło mi po niej nad wyraz sprawnie i pauzę dobową robiłem już za berlińskim ringiem, jakieś 70km od granicy.

Ameryka na drodze ;)



Następnego dnia rano po prysznicu i śniadaniu ruszyłem do domu. Na granicy znów kontrole ale wyobraźcie sobie że nie na eleganckim wybudowanym tuż przed wstąpieniem Polski do strefy Schengen terminalu na granicy Kołbaskowo - Pomellen, tylko kilometr dalej na stacji paliw. Polska to stan umysłu.
W Lęborku byłem o 16tej. Pauza w domu.

Następnego dnia rano ruszyłem na rozładunek do Gdańska w towarzystwie mojej córki.



Na miejscu byliśmy o 10:30.



Jednak wyjechaliśmy dopiero o 13:30 bo wyciągnięcie tego większego "motorka" okazało się mocno problematyczne gdyż ważył zbyt dużo dla posiadanej sztaplarki a dźwig z kolei mógł uszkodzić panel sterujący znajdujący się w miejscu schodzenia się łańcuchów. Próby odbyły się trzy - lewy bok, prawy bok, góra a finalnie ściągnięto go w pół minuty przez lewy bok.




Po wszystkim udaliśmy się Marią do serwisu Volvo gdzie Maria odbyła swoją pierwszą w życiu "jazdę" ciężarówką po czym wypakowałem się całkowicie i zdałem sprzęt*



Po wszystkim Łukasz odwiózł nas ze swą świeżo poślubioną małżonką Anią (możecie słać im gratulacje) do domu.
Wolne.

Statystyka wypada chyba całkiem dobrze. Cztery tygodnie i przejechane 13342km. Średnie spalanie 25,8l/100km ;)

*Zdałem bo zjechało na okresowy przegląd serwisowy, mam urlop a po nim czeka już na mnie nowa jednostka :)

 

1 komentarz:

  1. Specjalistyczny transport wymaga specjalistycznych rozwiązań:) Na pewno działając w branży trzeba zainwestować w pasy transportowe. Powinniście znać rozróżnienie na brązowe, niebieskie i zielone etykiety.

    OdpowiedzUsuń